_______________________________________________________________________________
czytając słuchaj Rihanna - Unfaithful
Siedziała na schodach przed domem. Domem, który od kilku miesięcy nie był już jego własnością, chociaż na drzwiach wciąż wisiała tabliczka z nazwiskiem. Nazwiskiem, które na zawsze zostało w jej pamięci i głupim organie, pieszczotliwie nazwanym sercem.
A biło ono szybciej na sam dźwięk jego głosu, siedzącego w głowie jak obraz niebieskich niczym letnie, bezchmurne niebo oczu i słodkiego uśmiechu, który zawsze starał się ukryć krzywe ząbki. Krzywe - dla niej idealne.
Spoglądała na wielką tablicę wbitą w trawnik, na której wypisany czerwoną farbą napis ‘na sprzedaż’ był ledwo widoczny. Wraz z jesiennym deszczem farba spłynęła na ziemie, oddając jej swoje ostatnie toksyny. Chciałaby postąpić tak samo, przestać się dusić, lecz ból jedynie uświadamiał ją, że nadal żyje. Gdyby nie on, prawdopodobnie uwierzyłaby w życie pozagrobowe…
Nastała zima. Wciąż siedziała przed pustym budynkiem, trzęsąc się z zimna jak osika, lecz wytrwale rozgrzewając się dłońmi, wyczekując cudu, przywołując do siebie bolesne wspomnienia. Chodziła tam codziennie. Codziennie od momentu, gdy wyjechał, rozszarpując jej serce na tysiące kawałków, niczym dzikie, głodne zwierze, pragnące jedynie mordu osoby słabszej od siebie..
- Wiesz, to tak jakby pożegnanie – powiedział wlepiając wzrok w ścianę za nią, omijając jej, jakby bał się, że samo spojrzenie go zabiję. Jak bazyliszek..
- Zrywasz ze mną?
- Tak jakby.
Stała w szoku, powtarzając w głowie jego słowa. Powoli sylabizując je, by lepiej zrozumieć ich sens.
- Możesz już wyjść? Trochę się śpieszę.
- Ale Niall, skarbie..
- Wyjdź!
Podskoczyła, gdy jego głos lekko się uniósł, nigdy na nią nie krzyczał. Pierwszy raz słyszała w nim zdenerwowanie, jakby to nie był on, jakby ktoś podmienił jej zawsze spokojnego Niall’a Horan’a.
- No już, słyszysz? Nie chcę Cię tu widzieć, nie jesteś mi potrzebna.
Wyszła wtedy z pomieszczenia nie wiedząc co zrobić. Wpadła na samochód, którego kierowca pogroził jej pięścią, lecz nie przejęła się tym. W owej chwili bezpieczniejsza byłaby śmierć niż tkwienie w stanie otępienia.
I trwała w nim od ponad sześciu miesięcy. Od tamtego czasu zero odzewu, a tyle razy mówił, że kocha, że pragnie być tylko z nią. Na zawsze. Czy każde wypowiedziane słowo było kłamstwem? Chyba nie trzeba było szukać odpowiedzi daleko. Jednak to jak pięknie opowiadał wyssane z palca bajeczki, bolało najbardziej.
- A za kilka lat, jak już nas będzie stać, założymy sobie rodzinkę – zaśmiał się, obejmując ją. Leżeli w łóżku jak każdej nocy. Najpierw żegnał się z jej matką, szła się kąpać, a on wkradał się przez otwarty balkon do środka, by potem około drugiej wrócić do siebie. – Ty, ja i dziecko, może z pięć.
Nie potrafiła pohamować łez. Każdy jej dzień wyglądał tak samo. Rano szkoła, po szkole przychodziła pod dom, nie mając odwagi wejść do środka, rozmyślała, przywołując wspomnienie jego postaci, tylko po to, by poczuć go choć na chwilę. A co z wieczorami? Spała przy otwartych drzwiach balkonowych, mając nadzieję, że pojawi się w nich jak zwykle, by głośnym szeptem oznajmić „Przybyłem, zobaczyłem, serio muszę wracać?”
A teraz nie wracał…
Omijała telewizję, prasę, wszystkie możliwe media, by nie natrafić na wiadomość o NIM. Spełniał marzenia, cieszyła się, ale jakim kosztem. Kosztem ich wspólnych marzeń, które tak naprawdę były lane na deszcz, całkowicie bezsensowne, nigdy nie zamierzał ich wypełnić.
Którejś nocy zadzwonił telefon. Odebrała wyczekując jego. Piąta. Tylko on potrafił dzwonić o takiej porze tylko po to, by powiedzieć jej, że kocha, tęskni i bardzo chciałby przytulić, uśmiechała się zawsze, mówiąc pieszczotliwie, że jest głupi, bo ledwo się pożegnali i znów będą widzieć się w szkolę.
W słuchawce usłyszała tylko sapanie.
- Halo?
Brak odpowiedzi, tylko kolejne sapnięcie.
- Balkon – usłyszała szorstki głos, jakby ktoś przejeżdżał paznokciami po szkolnej tablicy. Matematyczka zawsze tak robiła, gdy klasa ewidentnie ją olewała lub ktoś ściągał podczas sprawdzianu.
Zerwała się na równe nogi, zamykając balkon. Wyjrzała zza firanki. Z okna naprzeciwko jakiś wysoki, blond mężczyzna przyglądał się jej. Tak po prostu, bezczelnie. Ale.. co on robił w jego domu? Nikt tam przecież nie mieszkał. Czyżby nagle zostało sprzedane i wprowadził się tam o tak, bez remontu? I skąd miał numer..
Nie wróciła pod jego dom przez kilka ładnych tygodni, do swojego wracając okrężną drogą. Nocne telefony powtarzały się przez cały ten okres. W końcu nie wytrzymała, musiała o tym komuś powiedzieć. Nie miała nikogo… Nawet matka nie miała pojęcia o nowym sąsiedzie i ani razu nie obudziła się przez wydzwaniający telefon.
- Przykro mi, w wykazie nie ma telefonów ani przed, ani po piątej nad ranem – powiedział mężczyzna pod krawatem pracujący w telekomunikacji lekko zdziwiony, widząc jej minę.
Spojrzała zbita z tropu na rodzicielkę, która również nic nie rozumiała.
- Masz jakiś problem ze sobą dziecko – spojrzała na nią ze współczuciem, gdy wracały na pieszo z centrum miasta.
Pokręciła głową. To musiało być coś, przecież nie zmyślała. Co noc to samo. Sapanie i facet świdrujący wzrokiem w stronę jej pokoju. Może dobrze kamuflujący się pedofil?
I tak było kolejnej nocy. Nabuzowana emocjami, wyskoczyła w koszuli nocnej na balkon krzycząc w stronę przeciwległego domu.
- Czego ty ode mnie chcesz, no czeg… - zawahała się. Zobaczyła jego oczy i nagle, nagle on po prostu zniknął. Wyparował jak dym papierosa. Osunęła się w szoku na kafelki, opierając głowę o ścianę. Nic nie rozumiejąc. Nie wierząc w to, co się stało.
Przecież był za stary…
Spędziła całą wiosenną noc na zimnej podłodzę, wpatrując się w gwiazdy, spekulując nad dziwnym zjawiskiem. Wszystko działo się przez prawie cztery tygodnie, jeden przeklęty miesiąc i tak po prostu.. zniknął? Wyparował?
- Mamo, to był Nialler – zaczęła niepewnie przy śniadaniu.
Mama odstawiła pudełko płatek, które właśnie sobie szykowała, kierując na nią przerażony wzrok.
- Przecież byś go poznała…
- Poznałam, po oczach, a potem zniknął.
- Masz urojenia. – przygryzła wargę przejęta córką. Wiedziała ile ten chłopak dla niej znaczył, wiedziała też jak ją skrzywdził.
Nie odpowiedziała. Sama uważała to za idiotyzm, nigdy nie wierzyła w takie głupoty, dopóki sama tego nie doświadczyła.
- Zabierz mnie do Londynu.
Nie pytała. Poleciała ze nią do Anglii, by odwiedzić jego rodziców, dowiedzieć się czegoś.
Ojciec Nialla nie odbierał telefonu, za to matka najpierw odrzuciła połączenie, by potem zadzwonić sama.
- O matko, przeraziłam się, gdy zadzwoniłaś, musiałam dać sobie chwilę i się opanować – wysapała do słuchawki plącząc słowa.
Miłe powitanie. Czyżby nagle przestała mnie lubić, winiąc ją za zerwanie? Za coś, w co pokładała nadzieje?
- Ja chciałam.. chciałam zapytać co słychać, bo dawno, dawno się nie odzywałam – wyjąkała do słuchawki zastanawiając się za ile sekund rozmówczyni się rozłączy.
- Bardzo dawno… i wiele się zmieniło, przyjedź do nas – usłyszała szybkie ‘pa’ i pikanie telefonu. Ledwo co zdążyła zapisać adres.
Pojechała. Nie mając pojęcia dlaczego to robi. Czy z ciekawości, czy z nadziei, że go spotka. Drżącymi rękoma zastukała kołatką w drzwi. Poczuła na ramieniu rękę matki, kochane. Chciała pokazać jej, że wspiera ją bez względu na wszystko.
- Dzień dobry! – powiedziała pani Horan bardzo serdecznie.
Później nie było kolorowo. Ciągle się wierciła, zbywała pytania dotyczące swojego syna, nerwowo się śmiejąc podczas picia herbaty.
- Ja nie wytrzymam – przyjezdna walnęła pięścią w stół, gdy sytuacja i cały chory teatrzyk ciągnął się przez kolejne dwadzieścia minut.
Nie zważała na protesty swojej matki, która mruczała pod nosem coś na kształt ‘kultura osobista’ i ‘jak ja Cię wychowałam’. Wylała z siebie cały gniew na matkę blondyna, która przerażona zatkała swoje usta,
- Musisz się z nim spotkać.
Wsiadły w auto, by po dziesięciu minutach wysiąść przed wielkim budynkiem. Myślała, że trafiły pod studio, lecz gdy ujrzała napis ‘szpital’ nie wiedziała co dokładnie powiedzieć. Podążała za Maurą, matką Horana chcąc dowiedzieć się co jest grane.
Uśmiechnęła się do recepcjonistki jakby nie raz już tu była. Weszły do niewielkiej salki. Na łóżku, podłączony do wielu aparatur leżał on. Spał. Dziewczyna spojrzała pytająco na jego brata, siedzącego przy łóżku i trzymającego go za rękę. Przetarł oczy jakby zobaczył ducha.
- Co ty tu..
Nie odpowiedziała.
- Za ile wstanie? – wydusiła jedynie z siebie.
Spojrzeli po sobie. Pokręcił głową.
- Jest w śpiączce.
‘Zamurowało. Śpiączka. Niall był w śpiączce. Mój tata był w śpiączce, mój tata umarł. Niall umrze. Niall umrze, on.’
- MAMO! – krzyknęła żałośnie, bijąc się z myślami, stojąc na środku pomieszczenia. Poczuła jak uderza we nią od tyłu, obejmując i kołysząc. Wiedziała co ma na myśli, wiedziała czego się obawia. Mimo, że już nie byli parą, bała się go stracić.
Greg wybiegł z pomieszczenia a Maura zaszlochała podbiegając do łóżka. Otworzyła oczy nie wiedząc co się dzieje.
- Skarbie…
- Ja nie chciałam.. – wyjąkała powoli otwierając załzawione oczy, pozwalając ozdobić kryształkami swoje policzki, które mama wycierała co rusz.
Do pomieszczenia wpadli lekarze, wganiając dziewczynę i jej matkę. Na korytarzu zaczęła szlochać. Nie wstydziła się tego.
- Córeczko przestań, przecież jest dobrze – uśmiechnęła się delikatnie.
Nie rozumiała, on właśnie umierał, a ona cieszyła się, gdy ONA cierpiała. Powoli zaczęła irytować ją własna matka…
Podburzona wygarnęła jej wszystko to, co w tej chwili dotknęło najbardziej.
- Ale przecież on się obudził…
**
Weszłam do Sali po kilku godzinach, kiedy zrobiono mu serię badań i trochę się wyspał.
Leżał uśmiechnięty, niestety wyglądając jak cień człowieka.
- A więc to naprawdę ty – zaśmiał się swoim uroczym głosem.
Miałam giętkie kolana, straciłam równowagę tuż przy jego łóżku, opadając na fotel. Przyglądał mi się dłuższą chwilę, przygryzając dolną wargę. Chyba był zdenerwowany.
- Proszę Cię, uśmiechnij się, lekarze mówią, że takie rzeczy zdarzając się raz na kilka tysięcy, obudzić się dzięki głosowi ukochanej osoby – wyciągnął dłoń w moją stronę.
- Ukochanej? – zdziwiłam się. - Chyba się przesłyszałam.
Nie odpowiedział. Wpatrywał się w ścianę tak jak podczas naszego ostatniego spotkania. Miał zacięty wyraz twarzy.
- Ja Cię nigdy nie przestałem kochać, a to całe głupie zerwanie, nie mogę sobie wybaczyć, że zostawiłem Ciebie bez wytłumaczenia – spuścił głowę, bawiąc się swoimi dłońmi. – Ciągle byłem przy Tobie.
Dotknęłam ręką okolic serca. Pokręcił głową parskając śmiechem.
- Od kiedy leżałem w śpiączce, wydawało mi się, że Cię odwiedzam, jestem obok.
Złapałam jego dłoń i nie puszczałam. Zrozumiałam, że przez całe cztery miesiące szukał kontaktu, wysyłając do mnie.. siebie. Siebie z przyszłości.
Zawsze byliśmy i będziemy razem, tyle się wtedy dla mnie liczyło.
eyyy ;<< płakałam jak głupia ;<< piękne zapraszam do mnie http://secret-of-good-luck.blogspot.com/ http://aliceworldandonedirection.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńTroche nie rozumiem... czemu on wgl. trafił do szpitala? Bez obrazy ale to mi sie nie podoba! Nwm czemu to takie słabe, bo inne są świetne!
OdpowiedzUsuń