sobota, 27 października 2012

Louis

Lou do wariatkowa, ale już! Mój komentarz? Sami zrozumiecie jak przeczytacie xd
_____________________________________________________________________________


Czytając słuchaj The Beatels - A Day in the life
Zapatrzony w zaparowaną szybę przejechałem palcem po jej powierzchni czując na skórze przyjemny, rozdzierający ją chłód. Nic tak nie koiło moich zszarganych nerwów jak ten kawałek spowitego zimowym mrozem szkła. Gdyby wiedziała co ją czeka.. Skarbie znów sobie przeskrobałaś i nigdy więcej już tego nie powtórzysz. Z moich ust wydobył się śmiech. Opanowałem się jednak po chwili, przypominając sobie, że stoję na półpiętrze jej bloku. Dziś chciałem być niezauważony, a kilka dni temu.. najważniejszy. Zawsze chciałem taki być, ale ona najwidoczniej tego nie rozumiała, nie chciała zrozumieć. I już nigdy tego nie zrozumie.
Moje małe kochanie zapomniało, że mam klucze od mieszkania. Oj głupiutki, głupiutki misiu.
Spojrzałem na zegarek. Punkt czwarta. Pora na prysznic, prawda?
Delikatnie przekręciłem kluczyk w zamku, który zacharczał, tak samo jak moje sumienie. Sumienie mordercy i samobójcy. Znałem dom na pamięć. Kupiliśmy i umeblowaliśmy go według własnych upodobań. Był chaosem a jednocześnie oazą dla nas obojga. Gdybym mógł, zamknął bym ją w nim i nigdy nie wypuszczał. Ostatni raz spojrzałem na sofę w salonie. To tam przy włączonej muzyce relaksowaliśmy się w swoich ramionach, gdzie często usypiałaś. Lubiłaś to, prawda? Po chwili kierowałem się długim i ciemnym korytarzem w stronę światła, wpuszczanego do niego przez uchylone drzwi. Ciemność mi nie przeszkadzała. Dzięki ciemności człowiek myśli racjonalnie, skupia się na swoich rozważaniach, a jednak było tam światło, które zakłóciło głos prawdziwego mnie. Louisa Williama Tomlinsona, który nawet nie przypuszczał, że tak łatwo dostanie się do środka. No tak, nigdy nie zrobiłem jej krzywdy, więc pewnie dlatego nic nie było jej straszne, chociaż powinno, bo to przecież ja chroniłem ją przed złym, a teraz nie byliśmy razem.. Ale jak mogła czuć się straszne w domu, w którym niegdyś czuć było miłość i pożądanie? Niegdyś..
Czy Ty mnie kochasz? – miałem ochotę zapytać stojąc za jej postacią w łazience spowitej mgłą, oparami ciepłej wody. Jej ciało było dla mnie idealne. Prosiło się o dotyk, który był dla mnie jak substancja niezbędna do życia.
- Daj mi siebie – krzyknąłem. Tak krzyknąłem uderzając zrozpaczony w drzwiczki. Chciałem tylko jej, jej z powrotem. Obróciła się w szoku, zakrywając się rękoma. Otworzyła kabinę wypadając z niej szybko i cofając się parę kroków tak, by zachować między nami dystans. Bała się, bała się mnie. Wyczułem to w jej zachowaniu, gestach, mimice, tonie głosu.
- Jak tu wszedłeś? – chwyciła ręcznik leżący na półce szybko się nim owijając. Odbierając mi ostatnie najpiękniejsze widoki mojego życia.
Rzuciłem pękiem kluczy pod jej nogi. Klucze od bramy, garażu, piwnicy, skrzynki pocztowej i w końcu mieszkania. Spojrzała na nie załamana kompletnie nie wiedząc co zrobić. Podczas jej nieuwagi podszedłem kilka kroków bliżej. Gdy się zorientowała, nerwowo przycisnęła się plecami do ściany.
- Louis proszę Cię o natychmiastowe opuszczenie łazienki, domu – poprawiła się szybko trochę niezdarnie, łapiąc oddech i większy kontakt ze ścianą. Przylegała do niej całym swoim ciałem, paznokciami skrobiąc farbę.
Podłoga była śliska, a ona na boso, nie minęła nawet chwila, gdy z wielkim hukiem zderzyła się z kafelkami. Moje serce zadrżało. To nie miało być przecież tak. Klęcząc obok niej przyciągnąłem omdlałą do siebie. Objąłem jej głowę delikatnie całując jej czubek.
- No już skarbie, obudź się – w moich oczach pojawiły się łzy. Niech nie umiera, przecież nawet nie wie jak ją kocham. Czułem bicie jej serca na swoim ramieniu. Żyła. Ciągle żyła. Siedziałem tak czekając aż w końcu się obudzi. Czas mijał i mijał, a ja układałem w swojej głowie coraz drastyczniejsze sceny. Swoim wypadkiem dała mi tylko czas na zastanowienie jak popełnić zbrodnię idealną. Wyciągnąłem z kieszeni spodni zawiniątko, dobrze wiedziałem co się w nim znajduję. Srebrny przedmiot błysnął w świetle lampki, jego idealne ostrze aż prosiło o jedno sieknięcie. Przejechałem materiałem po nim, by oczyścić go z najmniejszej drobinki kurzu. Zadowolony uśmiechnąłem się. Wszystko było już gotowe.
Przysunąłem zimny przedmiot do jej cieplutkiej szyi przesuwając po niej delikatnie. Rozpruwając ją nie wgłębiając się nadto. Chciałem po prostu się przygotować do zadania ostatecznego ciosu. Po jej obojczykach spłynęła krew zmieszana z wodą i pianą.
- Louis – pisnęła przebudzając się. Spojrzała na strużki krwi spływających po jej ramionach i dłoniach. – Skarbie co się stało?
Dotknąłem opuszkami palców rany jaką jej zadałem, gdy ta schowała swoją twarz w zgłębieniu mojej szyi, wciągając drogą wodę kolońską jak najlepszy narkotyk świata. Była nieświadoma tego co się stało i miało stać za kilka minut.
- Kocham Cię – szepnęła słodko do mojego ucha. Zaśmiałem się jak psychiczny morderca z horrorów. Wtedy dostrzegła, że coś jest nie tak. Chciała się odsunąć, lecz mocniej przyciągnąłem ją do siebie ograniczając jej zdolność poruszania się. Spojrzała na moje dłonie spowite krwią, trzymające ostrze. Dotknęła swoimi dziewiczymi palcami szyi uciskając ją kurczowo.
- Coś ty narobił?
Nie odpowiedziałem. Wyciągnąłem dłoń przed siebie i przejechałem nożem po wewnętrznej stronie nadgarstka.
- Uspokój się! – krzyknęła żałośnie, próbując wyrwać mi narzędzie. Obróciłem ją na plecy przyciskając do podłogi.
- Wymiana krwi – zaśmiałem się w głos znów dotykając ostrzem jej policzka. – A pamiętasz jak mnie kochałaś?
- Nadal Cię kocham – zadrżała pod moim ciałem. Jej strach dodawał mi odwagi.
- A potem zaczęłaś oglądać się za innymi – westchnąłem. – Rozmawiać z nimi, dotykać ich..
- Wygadujesz bzdury, zawsze byłam, jestem i..
- I będziesz moja już na zawsze skarbie – ostrym ruchem cisnąłem nożem w okolicach jej krtani. Zacharczała plując krwią. Zaczęła się wyrywać, kręcić, kopać mnie nogami i wbijać palce w świeżą ranę na moich żyłach, a kiedy to nie pomogło, odpuściła. Rozmazałem ciecz na jej dekolcie dekorując go pocałunkami. Przesunąłem kciukiem koło jej oka ścierając słone łzy. Uniosłem się nad nią po chwili przeciągając ją do pozycji siedzącej, przytulając do swojej klatki piersiowej, bawiąc się brudnymi od krwi włosami.
Odkaszlnęła kilka razy wypluwając kolejne porcje krwi. Westchnąłem zadowolony spoglądając w sufit.
- Umrę – nie panikowała, powiedziała ze spokojem wycierając twarz o moją koszulkę.
- Umrzemy – poprawiłem ją znów przykładając ostrze do własnej dłoni. Ostatkami sił wyrzucając przedmiot z mojej dłoni, który z głośnym hukiem odbił się od kafelek pod ścianą.
Bez życia przymykała oczy, poruszając ustami bezwładnie. Była już wiotka. Widziałem, że to jej koniec. Iskierka jej życia wypala się w moich ramionach.
- Zawsze Cię Kochałam – powiedziała ‘na odchodne’ przymykając zmęczone oczy, zasypiając snem wiecznym.
Osunąłem się pod ścianą przyciskając jej ciało do swojego. Sam traciłem kontakt z rzeczywistością.
Po jakimś czasie usłyszałem huk zamykanych drzwi, ale nie miałem siły otworzyć oczu.
Obudziłem się w białym pomieszczeniu wypełnionym światłem. Jestem w niebie? Raczej nie, do nieba nie trafiają mordercy. Mordercy.. zabiłem ją naprawdę. Krzyknąłem w przestrzeń próbując powstrzymać łzy. Uświadomiłem sobie, że to nie był chory sen. Co najlepszego zrobiłem. Ktoś wbiegł do pokoju, chyba kilka osób. Próbowali mnie uspokoić, opanować moje energiczne, pełne żałości ruchy. Przypięli mnie, zapięli w kaftan jak osobę psychiczną.
- Pora zmienić cele – powiedziała wysoka blondynka, na jej twarzy malowało się przerażenie.
- No co, długo tu pracujesz, psychola nie widziałaś?! – krzyknąłem w jej twarz śmiejąc się.
Wyprowadzili mnie szarpiącego się na korytarz. Mijaliśmy osoby, które znałem. Moich przyjaciół. Lokers przyparty do ściany uderzał o nią głową, obok niego Niall poklepujący go po plecach sam ocierając łzy. Na ławce siedziały trzy dziewczyny płaczące w swoje ramiona, jedna z nich przytulana przez Zayna, który był blady jak odzież ochronna, którą miał na sobie. Liam rozmawiał z lekarzem nerwowo przeczesując swoje włosy. Patrzałem na każdego ze znajomych z wielkim żalem, bo ich pieprzone życia toczyły się w najlepsze. Po chwili upadłem na posadzkę, gdy niczym dzikie zwierze rzucono mnie do pokoju, pokoju bez klamek. Zawyłem wiedząc gdzie jestem, wiedząc dlaczego się tu znalazłem. Rozdrapałem rany na moich dłoniach, własną krwią kreśląc Twoje imię na ścianie, bo jesteś tylko moja.

4 komentarze: