poniedziałek, 17 września 2012

Harry


Jeśli nie znasz Angielskiego na dole jest tłumaczenie ^^ 

~Ali


Sobota. Typowa sobota. Jak zwykle siedziałam w kawiarni, która znajdowała się na parterze w kamienicy, w której pomieszkiwałam z moim ukochanym braciszkiem. Dodam, że ja i Patryk jesteśmy bliźniakami. Dwujajowymi na szczęście. Zajmowałam miejsce przy okrągłym drewnianym stoliku przed budynkiem. Przecież w połowie sierpnia nie wypada kisić się w środku. Z obrzydzeniem na twarzy przeglądałam broszurę dotyczącą studiów, które za parę miesięcy rozpoczynam tu, w Warszawie. Studia prawnicze wrr....Nigdy nie były tym, o czym marzyłam. Od zawszę chciałam studiować historię sztuki, jednak moi rodzice byli nieugięci. Powiedzieli, że sfinansują mi dalszą naukę pod warunkiem, że wybiorę kierunek z przyszłością... Tłumaczyłam im setki razy, że w Polsce nawet po najlepszych studiach prawniczych i tak prędzej czy później wyląduje w za ladą McDonald's, jednak to do nich nie docierało. Nigdy nie potrafiliśmy się dogadać.
      Ten dzień był niesamowicie piękny. Prawie bezchmurne niebieściutkie niebo, chłodny wietrzyk, który był niezwykle kojący pośród panującego upału. Słońce okalało swoimi promieniami okoliczne budynki i ciemnozielone parasole przed kawiarnią. Siedziałam pod jednym z nich wpatrując się w przelatujące po niebie ptaki i co chwila popijałam swój bananowy koktajl. Mmmmmm...pychota.
      - Do you speak English? Please say yes – z mojej chwili wytchnienia wyrwał mnie jakiś męski głos. Zobaczyłam chłopaka w szarym kapeluszu i czarnych okularach przeciwsłonecznych stojącego przede mną. Dyszał. Wyglądał, jakby dopiero co przebiegł calutki maraton. Spojrzałam na niego mrużąc oczy, gdyż słońce, które znajdowało się akurat za jego plecami, totalnie mnie oślepiało.
      - Yes – odpowiedziałam po chwili, a chłopak odetchnął z ulgą.
      - Thank god. You must help me – oznajmił stanowczym i zarazem błagalnym tonem zajmując miejsce naprzeciwko mnie.
      - OK? - spytałam sama siebie marszcząc czoło - But how can I help you?
      Chłopak opowiedział mi o tym, że dzisiaj przyleciał na koncert zespołu, którego nazwy nie zdołałam zapamiętać – Onecośtam – wyszedł się przewietrzyć, nogi poniosły go za daleko, a kiedy już zorientował się, że się zgubił, zaczął biegać i szukać kogoś, kto mógłby mu pomóc. Tak też natrafił na mnie. Nie miałam w zwyczaju pomagać pierwszemu lepszemu napotkanemu kolesiowi, który w dodatku szczelnie ukrywa się za tymi ciemnymi okularami. Jednak jego akcent brzmiał iście po brytyjsku i wydawał się być szczery, więc koniec końców postanowiłam, że mu pomogę. To musiał być jakiś duży koncert skoro odbywał się na hali Torwar. Aż dziw, że wcześniej o nim nie słyszałam. Zadzwoniłam do brata i poprosiłam, żeby podrzucił tam obcokrajowca. Na szczęście miał u mnie dług, więc zgodził się od razu. Musieliśmy jednak chwilę poczekać, gdyż mój brat aktualnie błąkał się gdzieś po mieście. Zaprowadziłam chłopaka do naszego mieszkanka na drugim piętrze. Zostawiłam go w salonie, a sama popędziłam do kuchni i wyjęłam z zamrażarki waniliowe i czekoladowe lody. W myślach modliłam się, żeby wolał czekoladowe, bo miałam ogromną ochotę na te drugie.
      - Wolisz waniliowe czy czekoladowe? - spytałam oczywiście w języku, który rozumiał.
      - Czekoladowe – odpowiedział i uśmiechnął się.
      - Doskonale – ucieszyłam się. Podałam mu pudełko z lodami i łyżkę.
      - Ładne zdjęcia – stwierdził przyglądając się ścianie nad moim łóżkiem, gdzie porozwieszane były moje stare fotografie – To ty?
      - Tak. Kiedyś byłam fotomodelką.
      - Nic dziwnego – uśmiechnął się ponownie mierząc mnie od stup do głów – a czemu już nie jesteś?
      - Niedługo zaczynam studia i rodzice uważają, że muszę się skupić na nauce – usiadłam na łóżku i pochłonęłam gigantyczną łyżkę lodów.
      - Też zawsze chciałem studiować – usiadł koło mnie i spuścił głowę – niestety...
      - Nie możesz studiować? - zdziwiłam się. W dwudziestym pierwszym wieku wydało mi się to nieco dziwne.
      - Praca pochłania mój cały czas... - wyraźnie posmutniał – nie mam czasu na sen, a co dopiero na studiowanie...Ale jak to mówią: pomarzyć każdy może.
      - Nie wierzę w te bzdury o marzeniach.
      - Jak to? Nie mów, że nie wierzysz w marzenia...
      - Nie chodziło mi o to, że nie wierze w marzenia. Nie wierzę w te bzdury o tym, że jeśli się czegoś pragnie prędzej czy później to się spełni. Gówno prawda.
      - Obiecuję, że kiedyś udowodnię ci, że się mylisz – na twarzy chłopaka pojawił się jakiś podejrzany uśmieszek.
      - Trzymam cie za słowo.
      - Spoko, ale może teraz opowiedz mi coś o sobie.
      - A co chcesz wiedzieć?
      - Może na początek się przedstawisz.
      - Ewa Braciak – wyciągnęłam rękę w jego stronę.
      - Harry... - zawahał się, jednak po chwili uścisnął moją dłoń i dodał – Styles.
      - Szkoda, że nie Potter – chłopak lekko rozdzielił wargi i zmarszczył nos. Cholera, chyba przegięłam z tym Potterem...
      - Czemu akurat Potter? - spytał zdejmując z siebie czapkę i okulary. „No w końcu!” - ucieszyłam się w duchu. Spojrzałam na niego z niedowierzaniem w oczach. Brązowe loki opadające na czoło...Ach...Niesamowicie pociągają mnie kolesie w lokach. Ale te włosy to nic w porównaniu z oczami. Zielone, mega zielone tęczówki, które pochłonęły całą moją uwagę – Hallo? Ziemia do Ewy – chłopach zaczął machać mi ręką przed oczami, kiedy tylko zauważył moją reakcję na jego wygląd. Momentalnie się zarumieniłam.
      - Pytałeś o coś? - dodałam po chwili, jednak nadal gapiłam się na niego, jak czteroletnie dziecko na półtorametrowego lizaka.
      - Czemu Potter? - uśmiechnął się. Dopiero wtedy w pełni mogłam dostrzec piękno tego uśmiechu. Ten koleś był stuprocentowo w moim stylu. Kręcone włosy: są, zielone oczy: są, ładny uśmiech: jest, jeszcze tylko obczaję jego tyłek i jak dobrze pójdzie będę w raju...
      - Wiesz, takie marzenie z dzieciństwa. Siedzę sobie samotnie przy stoliku, a tu nagle Potter podbiega do mnie i prosi o pomoc.
      - Więc szkoda, że nie jestem Potterem.
      - Hmmm... gdybym namalowała ci na czole bliznę i przymrużyła oczy to może...ale musiałbyś trochę podciąć włosy.
      - Tylko nie moje włosy! - złapał się za nie z przerażeniem w oczach.
      - Spokojnie, przecież ci ich nie obetnę.
      - Uff...- odetchnął z ulgą.
      Zapanowała nierzeczna cisza. Nienawidzę takich momentów. On nie wie co powiedzieć, ja nie wiem co powiedzieć i w efekcie tego siedzimy bojąc się nawet na siebie spojrzeć. Normalnie super... Wstałam i wzięłam szczotkę leżącą na biurku, potem jakby od niechcenia przeczesywałam moje blond włosy. Spojrzałam w lustro wiszące na ścianie naprzeciwko i zaniemówiłam. Chłopak siedział totalnie wpatrzony we mnie. Dokładnie obserwował każdy mój ruch, każdy gest, każdą minę. Szybko zorientował się, że coś jest nie tak. Odwrócił się w lewo i spojrzał w to samo lustro co ja. Uśmiechnął się spuszczając wzrok. Chyba podobało mu się to, że na niego patrzę.
      - A więc mówisz, że nie znasz One Direction? - spytał skupiając swój wzrok na moich oczach.
      - Nie...Bynajmniej nie kojarzę nazwy. A co grają?
      - Hmm...to boysband więc...
      - Chwila, chwila! - przerwałam mu – No nie mów, że przyjechałeś do Polski na koncert jakiegoś boysbandu – wybuchłam śmiechem, a chłopak wyraźnie poczerwieniał.
      - O gustach się nie dyskutuje – burknął.
      - Masz rację, przepraszam – chwilkę starałam się uspokoić i w końcu się udało.
      - Mogę zapytać co będziesz studiować?
      - Prawo...Tak wiem. Beznadziejny kierunek, ale nie miałam wyboru.
      - Jak to nie miałaś wyboru? W Warszawie nie ma innych kierunków? - zdziwi się.
      - Nie – zachichotałam – jest mnóstwo, ale tak jakby nie miałam innego wyjścia. Mam nienormalnych rodziców, którzy nie chcieli opłacić mi nic innego.
      - Oł.. A na co chciałaś iść?
      - Od zawsze na szczycie mojej drabiny marzeń była historia sztuki, nawet mnie tam przyjęli. Byłam na prawie na samej górze listy, no ale... - zamilkłam. Nie chciałam ciągnąć tego tematu. Było mi głupio, że znam chłopaka od jakichś dwudziestu minut a już mu się żalę...
      Na całe szczęście klakson uratował mnie od dalszej rozmowy, która najwyraźniej nie zmierzała w zbyt przyjemnym kierunku.
     - Patryk już jest – oznajmiłam mu wyglądając przez okno.
     - Czyli czas już na mnie. Mam nadzieję, że się jeszcze kiedyś spotkamy.
     - Ja też Harry – odpowiedziałam, a on przytulił mnie na pożegnanie. Poczułam to niesamowite coś. Ciarki na całym ciele mieszały się z setkami motyli latających w moim brzuchu. Podeszłam do okna i przyglądałam się temu jak chłopak wsiada na motor mojego brata. 
      - Fajny tyłek: jest – wyszeptałam sama do siebie, a na mojej twarzy zagościł radosny uśmiech. Taka niekontrolowana oznaka chwilowego szczęścia.
Pięć dni później
      Obudziło mnie donośne pukanie do drzwi. Przewróciłam się na drugi bok i nakryłam głowę poduszką. Miałam nadzieję, że ten pukający natręt w końcu zrezygnuje i sobie pójdzie, albo że mój ukochany braciszek Patryk raczy się ruszyć. Żaden z nich nie miał zamiaru ustąpić. Ślamazarnie zwlekłam się z łóżka krzycząc:
      - Już idę! - Narzuciłam na siebie szlafrok i otworzyłam drzwi.
      - Mam przesyłkę dla pani Ewy Braciak.
      - To ja.
      - A więc proszę tu podpisać – podpisałam ziewając przy tym niemiłosiernie głośno i odebrałam od mężczyzny średniej wielkości karton. Zdziwiłam się. Nie oczekiwałam żadnej przesyłki. Weszłam do kuchni, wyciągnęłam z szuflady nóż i rozcięłam karton.
      - O mój Boże... - wyszeptałam przeglądając zawartość paczki.
      Chwyciłam za telefon i wybrałam numer do mamy. Kilka sekund czekałam, aż odbierze.
      - Dziękuję, dziękuję, dziękuję! - darłam się do słuchawki.
      - Ale za co kochanie? - głos mamy świadczył się o tym, że jest zdziwiona.
      - No jak to za co? Za opłacenie mi studiów!
      - Ale przecież my jeszcze nie zapłaciliśmy za pierwszy semestr.
      - Ktoś opłacił całość. Na historii sztuki.
      - Co? Jak to? To musi być jakaś pomyłka. Ani ja, ani ojciec nic za nic nie zapłaciliśmy.
      - Ale ktoś zapłacił.
      - To chyba nie znaczy, że zamierzasz tam pójść prawda? Córuś przecież już ci tłumaczyliśmy... - bla bla bla...
      Nie chciałam jej słuchać. Rozłączyłam się i jeszcze raz przejrzałam papiery. Pisało jak byk, że moja cała nauka została opłacona. Cała nauka. Do końca studiów. Ale jak nie rodzice to kto? Przecież...eh...czyli to musi być jakaś pomyłka. Szkoda. Wielka szkoda. Naprawdę miałam nadzieję, że w końcu ktoś wziął pod uwagę to czego JA chcę. Myślałam, że rodzice nareszcie przejrzeli na oczy. Ale nie. To tylko los spłatał mi takiego okropnego figla.
      - Bu!
      - Jezus Maria nie rób tak nigdy więcej! - krzyknęłam do mojego brata, którego najwidoczniej bawiło to, że mnie przestraszył.
      - Co jest? - spytał nalewając sobie szklankę soku.
      - Przez przypadek wysłali mi... - zaczęłam mu tłumaczyć zbierając przy tym papiery, które upuściłam na podłogę, kiedy mnie tak bezczelnie przestraszył – Patryk – podniosłam się powoli trzymając w ręku kawałek białek kartki.
      - Słucham.
      - Idę na historię sztuki! - wydarłam się i zaczęłam piszczeć z radości.
      „Dreams come true. Now you can study what you want. Harry” - tak brzmiała treść kartki, którą w tak kurczowy sposób trzymałam w swoich dłoniach.
      Jak tylko skończyłam tłumaczyć Patrykowi, jakim cudem mam pieniądze na studia, pierwszym co zrobiłam było otworzenie laptopa. Chciałam jak najszybciej odnaleźć tajemniczego chłopaka, który opłacił moją całą naukę (a to wcale nie była mała kwota) i mu podziękować. Gdy tylko wpisałam w googlach hasło „Harry Styles” o mało co nie spadłam z krzesła. On nie przyjechał do Warszawy oglądać koncert. On przyjechał dać koncert. O mój Boże...on jest w tym całym One Direction...
Około cztery i pół miesiąca później
      Stałam na środku sali przepełnionej po brzegi zupełnie obcymi mi twarzami. Z trudem zdołałam się przebić i wyjść na balkon. Było cholernie zimno. Jedynym co mnie pocieszało był fakt, że chociaż śnieg przestał już padać. Wyjęłam komórkę i napisałam: Szczęśliwego nowego roku!Wybrałam wyślij do: Mama, Tata i Patryk.
      Głośna muzyka nie pozwalała mi usłyszeć własnych myśli. Nie chciałam wracać do środka. Nie miałam po co. Nie miałam do kogo. Moja współlokatorka Libby porzuciła mnie, gdy tylko natrafiła na swojego chłopaka. „No chodź ze mną. Proszę. Będzie fajnie. Zapoznam cię z towarzystwem i będziesz się świetnie bawić. To będzie najlepsza impreza w całym Londynie” - zapewniała. Cholera. Po co jej uległam? Po co się zgodziłam? Przecież równie dobrze mogłam teraz siedzieć w swoim pokoju przykryta po uszy cieplutkim kocykiem. Eh...Muszę w końcu zacząć słuchać własnego rozumu. Postanowiłam wrócić do środka, gdyż dygotałam z zimna. W końcu miałam na sobie tylko małą czarną i szpilki. Nagle poczułam jak ktoś 
mnie czymś okrywa. To była czarna marynarka.
      - Nie trzeba było – odwróciłam się powoli i o mało co nie wypadłam przez barierkę balkonu, na którym oboje staliśmy.
      - Wiedziałem, że jeszcze kiedyś się spotkamy – uśmiechnął się.
      - Harry! Co ty tu robisz?
      - Kuzyn mnie zaprosił, ale lepiej powiedz co ty tu robisz? Nie powinnaś teraz być w Polsce i studiować historię sztuki?
      - Ależ studiuję. Jestem tu na wymianie i Harry.
      - Tak?
      - Dziękuję ci. Nie musiałeś. To przecież tyle pieniędzy...
      - Oj przestań. Zrobiłem co chciałem. Poza tym muszę 
ci się czymś pochwalić – oznajmił dumnie – zacząłem studia.
      - To wspaniale! - krzyknęłam i wtuliłam się w niego. Miałam do niego jeszcze tyle pytań. Tak wiele chciałam się dowiedzieć. Tak wiele chciałam mu powiedzieć. Nie mogłam uwierzyć, że on, ten Harry Styles, ten któremu zawdzięczam spełnienie moich marzeń, że on stoi tu teraz trzymając mnie w swoich ramionach.
      - 10! 9! 8! - ludzie zaczęli wychodzić na balkony i otwierać szampany – 7! 6! 5! 4! - podniosłam głowę i ujrzałam uśmiechniętą twarz Harrego. Moje spojrzenie utkwiło w jego zielonych oczach, a jego spojrzenie w moich. Prawa ręka chłopaka wylądowała na moim lewym policzku, a moja ręka na jego – 3! 2! 1! HAPPY NEW YEAR! - wszyscy dookoła krzyczeli, a my nadal staliśmy jak zaklęci. Po niebie rozprysł się pierwszy fajerwerk, a po nim dziesiątki kolejnych. Nie zwracaliśmy uwagi na otaczający nas świat. W tej chwili nie liczyło się dla mnie nic innego, niż ten moment tu i teraz. Chłopak zbliżył swoją twarz do mojej i w przeciągu sekundy jego usta dotknęły moich.
      - Dreams come true - wyszeptałam mu wprost do ucha zaraz po tym, gdy skończył mnie całować.

________________________________________________

Coś od Alice, jak zauważyliście i wam mówiłam jest trochę po angielsku, więc postanowiłam wam przetłumaczyć:

Do you speak English? Please say yes ----> Czy mówisz po angielsku? Proszę powiedz tak.


Yes  ----> Tak

Thank god. You must help me -----> Dzięki bogu, musisz mi pomóc.

But how can I help you? -----> Ale jak mogę ci pomóc?

Dreams come true. Now you can study what you want. Harry”  ----> Marzenia się spełniają, teraz możesz studiować to co chcesz.Harry


2 komentarze: