poniedziałek, 17 września 2012

Harry

To jest tak jakby jedno rozdziałowe opowiadanie. Sama musisz się domyślić co będzie potem i NIE jest moje




 Idę jedną z ruchliwych ulic Londynu i patrzę w niebo. Myślę, jak bardzo zmieniło się moje życie. Nie w każdej kwestii na lepsze. Bo co z tego, że jestem „gwiazdą”, moją twarz znają dziewczyny – i nie tylko – na połowie globu, skoro nie mam czasu dla własnej rodziny? Fakt, czasami jest to wygodniejsze, a świadomość, że jestem już samodzielny i niezależny (przynajmniej do pewnego stopnia) skutecznie podbudowuje moje ego. Tylko, że ja nie zawsze chce być już tym dorosłym Harrym, na którego patrzy cały świat. Wciąż zdarzają mi się takie momenty, w których najchętniej wypłakałbym się mamie w ramie i poskarżył się na któregoś z kolegów, a ona od razu załatwiłaby to w ten magiczny sposób, w jaki matki zawsze załatwiają takie sprawy.
      Co robię na ulicy i czemu patrzę w niebo? Odpowiedź jest prosta. Chcę pomyśleć. Powspominać i przeanalizować wszystkie pytania, które cisną mi się na usta. Czy jestem szczęśliwy? Jak mógłbym nie być szczęśliwy mając to, co mam? Jak mógłbym nie być szczęśliwy mając miliony fanek? Co dają mi fanki i czy naprawdę są mi do czegoś potrzebne? Czy wystarczająco doceniam ich wsparcie? Co robię nie tak? Za mało się staram? Przez to co osiągnąłem, stałem się obojętny na to, co kiedyś było dla mnie ważne? Czy może dopiero teraz odnalazłem to, co naprawdę jest dla mnie ważne? Czy znajdę kiedyś dziewczynę, którą pokocham? Czy w ogóle potrzebny mi ktoś taki, skoro mogę mieć praktycznie każdą? I co te dziewczyny w ogóle we mnie widzą? Doceniają mnie za to jaki jestem, czy tylko jestem dla nich kolejnym ładnym chłopczykiem, do którego wzdychają? Czy gdybym pozwolił którejś z nich poznać mnie lepiej, nadal byłaby wpatrzona we mnie, jak w obrazek? Czy w ogóle chcę kogoś takiego? Dziewczynę, przy której zdobyciu nawet nie musiałbym się trudzić, bo sama podałaby mi się na tacy? Potrafiłbym kogoś takiego pokochać? Czy w ogóle potrafię jeszcze kochać?
      Dyskretnie ukrywam moje brązowe loki pod szarą smerfetką, a oczy za czarnymi Ray-Ban'ami. Na nogach mam białe Conversy, które są już w opłakanym stanie. Dlaczego nie zakładam codziennie nowych? Czystych? Bez jakichkolwiek śladów użytkowania? Prosta odpowiedź: 
po cholerę? Nie odwaliło mi jeszcze do tego stopnia, by codziennie nosić nowe buty, czy spodnie, a potem wywalać je do kosza, w obawie, że paparazzi przyłapią mnie dwa razy w tych samych ciuchach. Bo dla nich oczywiście byłby to skandal. A dla mnie jest to p a r a n o j a...
      Wchodzę na most, po którym przejeżdża tysiąc jeden aut na sekundę. Chodniki po bokach jezdni wypełnia tłum przechodniów, w który wpisuję się i ja. Wtapiam się w nich i przez chwilę czuję się jak inni. Czuję się normalnie. Przeciętnie. Nikt nie wymaga ode mnie nieskazitelnego wyglądu, ani bezustannego uśmiechu. Mogę być sobą. Jestem sobą. I mimo że mijają mnie dziesiątki, a może nawet i setki osób, to żadna z nich nie zwraca na mnie uwagi. To jest właśnie ta magia dużego miasta. Każdy pędzi przed siebie i nie zważa na innych. Jest egoistą, bo tego właśnie wymaga od niego dzisiejszy świat. Nawet ja nim jestem. Nie zwracam uwagi na to, czy jakaś starsza pani ugina się pod ciężarem toreb z zakupami, które niesie w obu dłoniach, tylko idę przed siebie i patrzę w niebo. Nie zwracam uwagi na innych, i tego też oczekuję do nich. Dostaję to i cieszę się z tego powodu. Schodzę z mostu i skręcam w prawo. Później dwa razy w lewo i znowu w prawo. Wchodzę do parku. Idę przed siebie. Otaczający mnie tłum zmniejszył się do kilku osób spacerujących z psami lub podążających z dziećmi w kierunku pobliskiego placu zabaw. Na swojej drodze napotykam fontannę. Nie wiem z czego jest zrobiona, ale wygląda naprawdę dobrze. Jasnobeżowy materiał doskonale uwydatnia otaczającą mnie zieleń. Wwąchuję się w zapachy otaczających mnie kwiatów i aż wzdycham z zachwytu. Piękny dzień.
      Siadam na krawędzi fontanny, lecz zamiast patrzeć na strumień wody tryskający z samego jej środka, spoglądam na swoje białe-szare trampki. Wkładam słuchawki w uszy i wciskam 
play. Muzyka zaczyna lecieć tam, gdzie ją wyłączyłem. Środek nowego albumu Maroon 5. „The Man Who Never Lied”. Słucham i nieznacznie bujam się w rytm piosenki. Zamykam oczy, by mój słuch bardziej skupił się na melodii i siedzę tak aż do „Sad, które ktoś mi przerywa.
      Niechętnie otwieram oczy i widzę dziewczynę. „
Zaczęło się” - myślę. Zaraz usłyszę pisk, kto wie, może poprosi mnie o autograf. Dostrzegam w jej ręku aparat. „No nie...nie mam dzisiaj ochoty na zdjęcia”. Jednak ona zadaje mi dość dziwne pytanie:
      - Przepraszam, czy mógłbyś zrobić mi zdjęcie?
      Niewiele myśląc podnoszę się i biorę od niej aparat, który od jakiegoś czasu trzyma wyciągnięty w moim kierunku. Nie mówię. Zostawiam to jej.
      - Cofnij się o kilka kroków, a ja sobie usiądę – niechętnie wykonuję jej prośbę. Ociągam się przy tym i nawet ziewam kilka razy.
      Celuję obiektywem w nieznajomą i przyglądam się jej. Długie kasztanowe loki opadają na ramiona dziewczyny. Zwiewna jasnoróżowa sukienka do kolan okala jej blade ciało. Na nogach ma jasne szpilki, które hałasują uderzając o kostkę, którą wyłożona jest cała parkowa alejka. Na prawej ręce ma duży pierścionek, w tym samym kolorze co sukienka. Siada na fontannie i się uśmiecha. Wciskam odpowiedni przycisk i robię zdjęcie. Kieruję się do dziewczyny, żeby oddać jej jej własność, ale wtedy widzę, że ona zmienia pozycję i znowu czeka, aż zrobię jej zdjęcie. 
Pstryk. Gotowe. Jeszcze dwa następne i wygląda na to, że nasza mała „sesja” dobiega końca. Wtedy z z ręki wypada mi telefon, z którego wyrywają się słuchawki. Muzyka, której najwidoczniej nie wyłączyłem leci na głos. „Doin' Dirt” wprawia mnie w niemałe zakłopotanie. Schylam się, żeby podnieść telefon, jednak wtedy widzę, że dziewczyna zdejmuje buty i wskakuje do fontanny. Zaczyna w niej tańczyć i nucić piosenkę, której słowa doskonale zna. Jestem zdziwiony. Podnoszę urządzenie, lecz nie wyłączam muzyki. Robię dwa kroki w kierunku fontanny. Nie podchodzę bliżej, bo prawdę mówiąc trochę się boję. Czuję się zawstydzony, gdyż wszyscy dookoła przystanęli i przyglądają się zupełnie mokrej już brunetce, której posklejane kosmyki latają dookoła opryskując wodą całą okolicę. Dziewczyna unosi dłonie i kręci się dookoła. Powoli się kołysze, zamyka oczy i obdarza uśmiechem cały otaczający ją świat. Przez co i ja się uśmiecham. Nie mogę oderwać od niej wzroku. Jest taka piękna. Wraz z początkiem następnej piosenki słychać krzyczącego do niej policjanta:
      - Proszę wyjść z fontanny! Tu nie wolno wchodzić!
      Mężczyzna z lekką nadwagą biegnie w jej stronę, ta otwiera oczy, macha do niego, po czym jak torpeda wyskakuje z fontanny, w lewą rękę chwyta stojące obok beżowe szpilki, a prawą wyrywa mi z rąk swój aparat:
      - Dzięki za zdjęcia! - krzyczy i biegnie dalej. Na boso. Woda z jej włosów i sukienki kapie tworząc za nią ślad, który już 
po chwili wysycha.
      Stoję jak zaczarowany i nie mogę pojąć, co to było? 
Kto to był? Policjant próbuje ją gonić, lecz po kilkunastu metrach zaczyna brakować mu tchu i rezygnuje. Staje i bezradnie rozkłada ręce mówiąc do siebie:
      - Co za smarkula....
      Biegnę tam, gdzie ostatnio widziałem dziewczynę, a kiedy docieram do celu - zatrzymuję się. Rozglądam się dookoła, lecz nigdzie jej już nie ma. Chwilę stoję tam w bezruchu próbując odgadnąć, gdzie mogła się udać, jednak możliwości jest zbyt wiele. Rezygnuje i łapię taksówkę. Wracam do domu, gdzie zastaję czwórkę kretynów bijących się o pilota. Patrzę na nich z politowaniem i zamykam się w swoim pokoju. Wtykam słuchawki z powrotem w telefon. Oglądam go dokładnie, w poszukiwaniu usterek, jakich mógł nabawić się podczas upadku, ale oprócz jednej niewielkiej rysy z tyłu, nic nie ma. Ustawiam na losowy wybór utworów. Rzucam się na łóżko i słucham kolejno włączających się piosenek, gdy tylko natrafiam na „
Doin' Dirtmimowolnie się uśmiecham, gdyż przed oczami mam obraz dziewczyny tańczącej w fontannie.

 
      Kilka dni później...
      Siedzę w swoim czarnym sportowym aucie i wciskam gaz. Przyspieszam. Jeszce bardziej. I jeszcze bardziej. Aż kreska wskazująca prędkość dochodzi do dwustu dwudziestu na godzinę. Jadę obrzeżami Londynu. Rozglądam się, lecz nigdzie nie widzę policji. W sumie to nie jestem w stanie jej dostrzec. Jest zbyt ciemno, a tu gdzie jestem nie ma zbyt wielu lamp oświetlających drogę. Aż w którymś momencie jedynym źródłem światła stają się reflektory mojego wozu. Wjeżdżam w ruchliwszą cześć miasta. Zwalniam. Jadę zgodnie z przepisami. Przed sobą widzę supermarket. Włączam kierunkowskaz i zjeżdżam na parking, bo chłopacy wspominali coś o zakupach. Nie ma zbyt wielu aut. Nic dziwnego. Jest już dawno po pierwszej w nocy.
      Chodzę po sklepie i wrzucam do koszyka wszystko to, co wydaje mi się być potrzebne, lub to, na co po prostu mam ochotę. Fajne uczucie, wiecie? Nie mieć żadnych ograniczeń. Przynajmniej w kupowaniu...
      Stoję w dziale z mrożonkami i nagle słyszę znajomy głos. Rozglądam się dookoła, ale nikogo nie widzę. Zostawiam wózek i kieruje się do źródła dźwięku. Jestem jak zaczarowany. Jak gdybym utknął w tunelu, a ten głos byłby tym malutkim światełkiem, do którego zmierzam.
      W alejce dalej stoi pięć osób. Trzy dziewczyny i dwóch chłopaków. Wszyscy są chyba w podobnym wieku co ja, ale to nie jest teraz istotne. Liczy się tylko to, że wśród nich jest dziewczyna z parku. Podchodzę na tyle blisko, że zwracam uwagę całej piątki, przerywając im rzucanie się brzoskwiniami. Ich głośne śmiechy i krzyki ustępują miejsca niezręcznej ciszy, której jedynym powodem jestem ja. Tym razem bez przebrania i bez jakiejkolwiek drogi ucieczki.
      - Czy to? - jedna z dwóch nieznanych mi dziewczyn szepce drugiej na ucho. Ta niepewnie kiwa głową.
      - Tak, chyba tak – odpowiada jej. Obie dziewczyny uporczywie się mi przyglądają. Zresztą ta z parku również.
      - O mój boże...zaraz dostanę zawału – mówi ta druga, na co znana mi wcześniej brunetka gasi ją wzrokiem.
      - Możemy ci w czymś pomóc? - pytała niezwykle poważnym tonem.
      - Um...właściwie to nie. Chciałem się tylko przywitać.
      - Czyli my się znamy? - dziwi się.
      - Tak jakby. To znaczy, spotkaliśmy się w parku. Poprosiłaś, żebym ci zrobił zdjęcie... - tłumaczę.
      - Ach. Już pamiętam – przerywa mi – to było wtedy, kiedy ten policjant gonił mnie za tańczenie w fontannie.
      - Dokładnie wtedy – uśmiecham się.
      Znowu zapanowała niezręczna cisza. Dziewczyna patrzy w górę unosząc przy tym lewą brew i uśmiecha się nieznacznie. Dopiero teraz – kiedy jestem blisko niej – dostrzegłem, jej urocze dołeczki w policzkach. Przez chwile wydawała się być zawstydzona, jednak jej nieśmiałość nie trwa dłużej, niż trzydzieści sekund. Skupia swój wzrok na mnie, po czym zalotnie się uśmiecha i nie odrywając wzroku od moich tęczówek, podchodzi jeszcze bliżej mnie i wyciągnęła rękę:
      - Daj telefon – rozkazuje.
      - Co? Po co?
      - Daj – powtarza.
      Robię, co karze. Dziewczyna wystukuje na nim jakiś numer i oddaje mi go.
      - Zadzwoń za czterdzieści siedem minut – znowu się uśmiecha, po czym odwraca się na pięcie i rusza w nieznanym mi kierunku, a za nią reszta jej towarzystwa.  Odprowadzam ją wzrokiem, aż do końca alejki. jest bardzo pewna siebie. Na nogach ma te same obcasy, co ostatnio. Stawiała stopy w prostej linii, wprawiając tym samym biodra ruch. Jej brązowe włosy bujają się z lewej na prawą, z prawej na lewej i tak dalej. Jednym słowem : 
wow.
      Wsadzam torby do bagażnika i zamykam go. Siadam na fotelu kierowcy i spoglądam na zegarek. Zostało mi jeszcze dwadzieścia jeden minut. Przeglądam telefon w poszukiwaniu nowego kontaktu, bo na dobrą sprawę nadal nie znam jej imienia. „
Dziewczyna z fontanny” - to na pewno ona. Tylko czy w ogóle mam do niej zadzwonić? Przecież to absurd. I czemu mam dzwonić po czterdziestu siedmiu minutach? Kto normalny tak mówi? Po dziesięciu, dwudziestu, trzydziestu to rozumiem, ale po czterdziestu siedmiu? Ciekawe czy ona w ogóle to sprawdzi. Wahałem się, ale koniec końców, dzwonie. Do tego o wyznaczonym przez nią czasie. Chore...
      - H-halo? Tu Harry, dzwonię, bo minęło czterdzieści siedem minut – mówię, gdy tylko odbiera.
      - Ej Ben! Dzwoni ten dziwny gość od Maddie! - ktoś wydziera się do słuchawki i to zdecydowanie nie jest dziewczyna z fontanny. Ale chociaż dowiedziałem się, jak ma na imię.
Maddie. Ładnie.
      - Witam. Pizzeria „
Cielo”. Czym mogę służyć? - odzywa się starszy mężczyzna. W tle słychać śmiechy jakichś ludzi.
      - Um..Dziewczyna z fontanny, to jest Maddie, kazała mi tu zadzwonić i...
      - Yhym. Rozumiem. Panienka Madison poinformowała nas o pańskim telefonie i kazała przekazać informację – mężczyzna jest bardzo poważny, w sumie to aż za bardzo.
      - Jaką informację?
      - Cytuję: za dwadzieścia cztery godziny przy tamtej fontannie. Koniec cytatu. Żegnam – rozłącza się.
      Chowam telefon do kieszeni i pytam sam siebie: co to miało być? Po co te cale podchody? I czy w ogóle chcę się w nie bawić? Albo raczej, czy dam rade je sobie odpuścić?

      Następnego dnia...
      Nie wiem, jak ona to zrobiła, ale nie jestem w stanie o niej nie myśleć. Zaintrygowała mnie tak, jak jeszcze nikt inny. Zaciekawiła. Zainteresowała. Siedzę i staram się rozgryźć jej tajemnicę, jej osobowość, . W jednej chwili poważna, sekundę później uroczo nieśmiała, a w jeszcze następnej uwodzicielsko pewna siebie. Co jak co, ale wiem jedno – muszę tam dzisiaj pojechać. Nakazuje mi to jakaś wyższa siła. I o dziwo nie chodzi tylko o pożądanie, choć przyznaję, ze jej uroda jest nieziemska. Do tej owianej tajemnicą dziewczyny nie ciągnie mnie tylko penis, ale coś więcej. I przyznaję, że to bardzo przyjemne uczucie. Jak gdyby udając się na spotkanie z nią, wyruszam na poszukiwanie najcenniejszego na świecie skarbu, który kryje się w niej samej. 

      Minęły dwadzieścia cztery godziny. Siedzę na fontannie. Dookoła ciemność. Jedynie blady księżyc i nieliczne latarnie pomagają dostrzec zarys tego, co mnie otacza. Czekam i czekam, ale jej nie ma. Sprawdzam czas na telefonie. Spóźnia się już dwadzieścia dwie minuty. Jednak ja nadal czekam. Może coś się stało? Złapała gumę w aucie, albo utknęła w korku. Chwila, chwila. Jest druga w nocy. Nie ma korków. Czyli po prostu mnie olała... i nagle słyszę w oddali stukanie obcasów. Obracam się w lewo i widzę jak latarnia, którą mija, oświetla jej smukłą sylwetkę. Wstaję i czekam, aż do mnie podejdzie.
      - Cześć – uśmiecha się – ładne niebo, prawda? - pyta, po czym ciągnie mnie za rękę. 
      Nadal oszołomiony powitaniem nieśmiało spoglądam w jej kierunku, ta puszcza moją dłoń i zadaje mi kolejne pytanie:
      - Pooglądasz ze mną gwiazdy? 
      - Jasne – uśmiecham się. Patrzę na dziewczynę, a ona już zdążyła położyć się na trawie. Robię to samo. Przez chwilę leżymy w ciszy i nagle ona znowu się odzywa:
      - Wiesz, jak nazywa się ta najbliżej Słońca? 
      - Nie mam pojęcia – odpowiadam trochę zawstydzony.
      - To Alfa. Znajduje się 4,3 lat świetlnych od Słońca, no i jest piękna.
      - Jak ty... - nieświadomie szepce pod nosem. Dziewczyna chyba to słyszy, bo obraca się w moją stronę. Robię to samo. Patrzy mi w oczy i się uśmiecha. Znowu ją naśladuję.
      - To niesowite – wyrywa mi się. 
      - Nie – chichocze – to dopamina.
      Spoglądam na nią pytająco, więc wyjaśnia: 
      - Hormon szczęścia. 
      Uśmiecham się znowu i powoli zbliżam w jej kierunku. Czuję się tak, jak jeszcze nigdy. Nie umiem tego nawet opisać. To coś jakby działanie magnesu. Ona jest plusem, a ja minusem. Przez co przyciąga mnie do siebie mocniej, niż cokolwiek innego. Jesteśmy już na tyle blisko siebie, że spokojnie mógłbym ją pocałować. Jednak się waham. Czy to aby nie za szybko? Czy...Dziewczyna się podnosi, po czym klepie mnie w ramie i krzyczy:
      - Berek!
      Zdejmuje buty i biegnie w stronę fontanny. Wstaje. I gonię ją. W końcu doganiam. Dziewczyna nie może zapanować nad śmiechem, ja za to nad zachwytem jej osobą. Jestem tuż za jej plecami, jednak ona dalej próbuje mi uciec. Łapię ją w pasie i obracam do siebie. Przez chwilę stara się okiełznać swój przyspieszony oddech, jednak jej na to nie pozwalam. Przyciągam ją do siebie i całuje. Przy księżycu. Przy gwiazdach. Przy dźwięku fontanny. Wiem, że trzymam w ramionach prawdziwy skarb.

4 komentarze:

  1. Odpowiedzi
    1. Ona na górze napisała,że to nie jej imagin ! -,-

      Usuń
  2. Woow ! Tego imagina inaczej nie da się określić jest po prostu niesamowity ! ;) xx

    OdpowiedzUsuń