No nie powiem, że nie fajne xD Jak ktoś chce przejśc od razu do sceny to jest na samym końcu xD
________________________________________________________________________________
-Jesteś pewien, że znasz tą drogę? –po raz kolejny z jej ust, wydobyło się warknięcie zmieszane z niepewnością.
-Jesteś pewna, że to dobry pomysł, by rozpraszać kierowcę? –odpyskował, ironicznie się uśmiechając.
-Grabisz sobie Styles. –syknęła, krzyżując ręce na wysokości klatki piersiowej.
-Ha-ha. –zironizował. –Przypominam ci, że to mój samochód i ja tutaj rządzę. –posyłając brunetce, jeden ze swych nieszczerych uśmiechów, przegiął.
-Zatrzymaj się! –wrzasnęła, tracąc resztki wątpliwości. Nie wiedząc do końca o co jej chodzi, spełnij prośbę.
-Adios*! –wysiadła z pojazdu, trzaskając drzwiami. Zdziwiony chłopak, nie spuszczał wzroku z idącej przed autem dziewczyny. Przecież nigdy nie reagowała tak wybuchowo, zawsze sprzeczali się, aż do momentu, gdy druga osoba przegrywała.
-Żartujesz prawda? –spytał, otwierając szybę. Głucha na jego słowa, skrzyżowała ręce na klatce piersiowej, przyśpieszając. Zaśmiał się pod nosem, dziecięcym zachowaniem towarzyszki.
-Jak sobie chcesz. –mruknął, wycofując pojazd z leśnej drogi, na której się znajdowali. Brunetka widząc, iż jest na przegranej pozycji, postanowiła wcielić w życie swoje doświadczenie aktorskie.
Przykucnęła przy pniu jednego z drzew, chowając twarz między kolanami. Słysząc, zatrzymanie akcji silnika, zaśmiała się w duchu.
Udało się…
-Wszystko w porządku? –uniosła wzrok, patrząc na stojącego naprzeciwko chłopaka, który wydawał się być … zaniepokojony? Tak to chyba właściwe słowo.
-Duszno… -sapnęła, próbując powstrzymać napad śmiechu.
-Chodź. –złapał delikatnie jej drobne ciało, unosząc do góry. –Dasz rade iść? –spoglądając na Harrego w tej chwili, wydawać by się mogło, że jest zupełnie inną osobą. Jego lekko rozchylone usta, zielone oczy z dwoma iskierkami i powykręcane przez wiatr włosy, dodawały mu uroku.
-Sandra? –powtórzył, zniekształcając polskie imię przez swój angielski akcent. –Udawałaś prawda? –syknął, robiąc kilka kroków w tył.
-Jesteś strasznie łatwowierny Styles. –powrócił jej wcześniejszy styl bycia, który opierał się tylko i wyłącznie na kłótniach z chłopakiem.
-Wal się Nowak. –syknął.
-Huhuhu… -podeszła jeszcze bliżej, wspinając się na palcach. –Z tobą zawsze. –mruknęła do jego ucha, chcąc odejść. Jednak brunet miał zupełnie inne na plany. Niemalże brutalnie przyciągnął ją do siebie, wtapiając się w jej usta. W pierwszym odruchu chciała się wyrwać, by po chwili móc go uderzyć.
Nie zrobiła tego…
O ile było to możliwe, jeszcze bardziej naparła na jego sylwetkę, co sekundę przygryzając słodkie wargi Stylesa. Nie odrywając się od siebie, na ślepo, kierowali się w tył. Czując na plecach maskę samochodu, oderwała się od chłopaka, by na niej usiąść.
-Co my w ogóle robimy? –sapnęła, odpinając swą koszulę.
-Nie mam bladego pojęcia. –stwierdził, stając między jej nogami. Zagryzła dolną wargę, patrząc jak siłuje się z rozpięciem swej bluzy.
-Zostaw… -poprosiła, aby po chwili sama wziąć się do roboty. Chwyciła rąbek jego koszulki, przyciągając go. Jednym ruchem, pozbawiła go bejsbolówki jak i t-shirtu. Czując jej usta, jak i ręce krążące po nagim torsie, czuł się jak w niebie. Ta mała istotka, wywołała u niego emocje, jakiej jeszcze żadnej się nie udało. Powróciła do jego warg, włączając do akcji język. Złapała delikatnie pasek czarnych spodni, odpinając go. Widok słynnego Harrego Stylesa w samych bokserkach i conversach, bezcenny.
-Nie przerywaj. –mruknęła, widząc, że chłopak się oddala. Uśmiechnął się zadziornie, biorąc ją na ręce i sadzając na tylnym siedzeniu samochodu.
-No to się zabawimy. –wręcz brutalnie zerwał z niej niebieski top, podziwiając dość dużej wielkości piersi brunetki. Nie czekając na pozwolenie, wyszukał dłońmi zapięcie czerwonego stanika.
-Czyżby pani się rumieniła? –spytał słodko, zjeżdżając językiem wzdłuż jej brzucha. Wygięła się w łuku rozkoszy, złączając ich dłonie. Dojeżdżając do niebieskich spodenek, nie mógł już wytrzymać. Zapach jej ciała, kompletnie nim zawładnął i omamił.
-Zrób to wreszcie! –krzyknęła, widząc jak bawi się rozporkiem. Widząc koronkowe majtki, przełknął głośno ślinę.
-Ale… -nie był do końca przekonany, czy nie skrzywdzi tym dziewczyny.
-Ugh. –wycedziła, sama zdejmując ostatnią część ubrania, jaką na sobie miała.
Zaczął od składania pojedynczych pocałunków na jej nogach, docierając do punktu X. Złapał w wargi, jej skórę, zostawiając pokaźnej wielkości malinkę. Przygwoździł ją swym ciałem, złączając ich w jedność. Z początku jego ruchy były wolne, jednak z czasem zaczął przyśpieszać. Jęknęła pod nosem, czując w sobie jego męskość. Wodziła dłońmi po jego plecach, czując jak powoli zaczynają się na nich pojawiać pojedyncze kropelki potu. Przekręciła ich ciała, będąc na górze. Jej ruchy były jednak ograniczone, uwzględniając fakt, iż cały czas znajdowali się w samochodzie.
Ich ciała doskonale się dopełniały. Nigdy nie sądzili, że poczują do siebie coś więcej niż tylko nienawiść.
Pozory mylą…
W odpowiednim momencie Harry wycofał się, nie chcąc skrzywdzić dziewczyny. Zdyszana brunetka, położyła głowę na jego klatce piersiowej, próbując złapać oddech.
-Ale i tak cię nienawidzę. –mruknął, całując czubek jej głowy.
-Nawzajem Styles, nawzajem.
Od miłości do nienawiści jeden krok…
Tylko jeden…
*Adios – z hiszpańskiego ,,bye”
sobota, 29 września 2012
Zayn (+18)
Na sam koniec HAHAHAHAHAHAHAHAHHAHAHA!
___________________________________________
Razem z chłopakami z One Direction, świętujecie na afterparty ich pierwszą statuetkę Grammy. Jest to dla nich ogromny sukces, uwzględniając czas jaki są w świecie showbiznesu. Cały wieczór bawisz się w towarzystwie Zayna, który bezwstydnie rozbiera cię wzrokiem. W pewnym sensie przyzwyczaiłaś się do jego nachalności, gdy wypije.
-Uwielbiam ten kawałek! –krzyknął do twojego ucha, ciągnąc cię na środek parkietu. Czując jego dłonie na swym całym ciele, uśmiechnęłaś się szeroko. Używając całego seksapilu, wiłaś się wzdłuż jego sylwetki, dłuższą chwilę zatrzymując się na wysokości jego krocza.
- I lay you down, take off your clothes and kiss your lips. –zamruczał, śpiewając równo z utworem. Odwróciłaś się do niego plecami, zjeżdżając coraz niżej.
-Widzę kochanie, że twój przyjaciel nie może dłużej wytrzymać w tych spodniach? –mruknęłaś porozumiewawczo, dając mu do zrozumienia do czego zmierzasz. Nie czekając dłużej, pobiegliście wzdłuż długiego korytarza. Zdenerwowany Malik próbował otworzyć po kolei każde z drzwi, występujących dzisiaj celebrytów, na marne. W końcu jedna klamka drgnęła.
-Czas się zabawić. –stwierdził, niemalże wpychając cię do środka.
Zdecydowanym ruchem popchnął cię na pobliską ścianę, atakując łapczywie twoje usta. Po kilku sekundach straciłaś rachubę ile już razy wasze języki zatchnęły się ze sobą. Nierównomierne oddechy, świadczyły tylko o jednym.
-Nie wytrzymam. –mruknął, łapiąc rąbki twojej sukienki. Już w następnej sekundzie mogłaś usłyszeć dźwięk rozrywanego materiału, jak i zimne powietrze na twym praktycznie nagim ciele. Rzuciłaś ostatnie spojrzenie na twą kreację od Armaniego, za którą brunet wydał fortunę.
-Co robisz? –sapnęłaś widząc jak zwala wszystko z pobliskiej toaletki. Nie odpowiadając uniósł cię, sadzając na niej. Złapał cię za kolana, rozchylając je i stając pomiędzy nimi.
-Chce dzisiaj troszkę pogrzeszyć. –wyszeptał ci do ucha, przygryzając je. Szybkim ruchem zdjął twój czarny stanik, rzucając go za siebie. Z początku delikatnie złapał twoje piersi, bawiąc się nimi. Jednak z każdą dalszą chwilą posuwał się o krok do przodu. Głośny jęk wydobył się z twoich ust, gdy poczułaś jego zęby na swych brodawkach. Zaczął je skręcać, gryźć i ssać. Odepchnęłaś go lekko, przejmując inicjatywę. Zaczęłaś od zdjęcia idealnie dopasowanej do jego ciała białej koszuli. Już po chwili obdarowywałaś jego wyrzeźbiony brzuch setkami pocałunków. Schodziłaś coraz niżej, docierając do spodni. Złapałaś za pasek, odpinając go. W tej samej chwili twoim oczom ukazały się niebieskie bokserki w czerwone serduszka. Nie przejmując się jednak, zębami zsunęłaś je z jego pośladków. Przyzwyczajona wielkością jego członka, złapałaś go w swoje ręce, lekko masując. Usłyszałaś cichy pomruk z ust Zayna, co tylko zachęciło cię do dalszego działania. Polizałaś go językiem na całej jego długości, na koniec przygryzając. W końcu pewna siebie, włożyłaś do ust. Zachowywałaś się niczym profesjonalistka, to bardzo podobało się twemu chłopakowi. Ssałaś go dobre parę minut, w czym przerwał ci brunet. Złapał twe pośladki, ściskając je i unosząc twą osobę w górę. Posadził cię tam gdzie wcześniej, doszczętnie pozbawiając cię bielizny. Ukucnął przed tobą, całując twe zgrabne nogi. Gdy dotarł do twojej kobiecości, uśmiechnął się szeroko, zaczynając swą pracę. Bardziej rozchylił twe uda, kręcąc językiem różnorodne kształty na twej pochwie. Złapał w swe zęby twoją łechtaczkę.
Wydałaś z siebie zduszony jęk, wyginając swe ciało. Usatysfakcjonowany twoją reakcją, dołączył swoje palce. Niemalże brutalnie włożył je, ruszając nimi coraz szybciej.
-Zayn! –pisnęłaś, rozpalona. Puścił ci tylko oczko, nie przerywając. Oparłaś się plecami o zimną ścianę, ciężko dysząc.
Gdy skończył, stanęłaś naprzeciwko, lustrując całe jego ciało.
-Mam tylko jedną prośbę.. –zaczął, wodząc swymi dłońmi po twych plecach, oczarowana jego dotykiem, przytaknęłaś, by kontynuował. –Krzycz tyle, ile masz sił w płucach!
I zanim zdążyłaś choćby mrugnąć, bez jakiegokolwiek ostrzeżenie wszedł w ciebie.
-Aaaaa! –krzyknęłaś zdezorientowana. Uniósł cię ponownie, kładąc na sofie. Leżałaś pod nim, przygniatana jego ciałem, gdy poruszał się w tobie coraz to szybciej. Swymi rękoma powędrowałaś do jego pośladków, wdrapując się w nie. Ucałował czubek twojej głowy, jeszcze bardziej przyśpieszając.
Popchnęłam go tak, by mieć nad nim kontrolę. Usiadłam na nim okrakiem, wsadzając członka we właściwe miejsce. Jak oszalała skakałam w górę i w dół, dając się ponieść chwili. Mulat przechylił głowę, podniósł moją rękę i wsadził mój palec wskazujący do swych ust. Zmęczona, opadłam na jego tors, próbując złapać powietrze.
Przechylił nas tak, że to on znów górował.
-Kocham cię. –szepnął, nie przestając łączyć nas w jedność. Ścisnęłam jego dłoń na znak, by nie przestawał. Czując, że dochodzę, moje jęki stawały się coraz głośniejsze. Postanowiłam trochę pomóc, wprawiając w ruch swą dłoń, a szczególnie palce. Jego członek z każdą chwilą stawał się bardziej nabrzmiały, on również dochodził.
Jednak tym razem, nie wyjął go przed czasem, bo może tego właśnie oboje chcieliśmy. Czując ciepło rozchodzące się wewnątrz mnie, jęknęłam ostatni raz, bezsilna opadając na miękkie posłanie. Zayn mi zawtórował, kładąc się obok i przykrywając swymi dłońmi.
-Jesteś najlepsza. –i ponownie zaczęliśmy dzielić się własną śliną.
Po kilkunastu minutach gotowi, stanęliśmy obok drzwi. Wyglądaliśmy wręcz przekomicznie, ja z rozdartą kieckę i za dużą marynarką Malika, on zaś w potarganych włosach i koszuli. Otworzył przede mną drzwi, ostatni raz klepiąc mój tyłek. Uśmiechnęłaś się szeroko, wpadając na kogoś.
-Ładnie to tak bawić się w mojej garderobie Malik? –spytał z łobuzerskim uśmiechem, nie kto inny jak Olly Murs.
___________________________________________
Razem z chłopakami z One Direction, świętujecie na afterparty ich pierwszą statuetkę Grammy. Jest to dla nich ogromny sukces, uwzględniając czas jaki są w świecie showbiznesu. Cały wieczór bawisz się w towarzystwie Zayna, który bezwstydnie rozbiera cię wzrokiem. W pewnym sensie przyzwyczaiłaś się do jego nachalności, gdy wypije.
-Uwielbiam ten kawałek! –krzyknął do twojego ucha, ciągnąc cię na środek parkietu. Czując jego dłonie na swym całym ciele, uśmiechnęłaś się szeroko. Używając całego seksapilu, wiłaś się wzdłuż jego sylwetki, dłuższą chwilę zatrzymując się na wysokości jego krocza.
- I lay you down, take off your clothes and kiss your lips. –zamruczał, śpiewając równo z utworem. Odwróciłaś się do niego plecami, zjeżdżając coraz niżej.
-Widzę kochanie, że twój przyjaciel nie może dłużej wytrzymać w tych spodniach? –mruknęłaś porozumiewawczo, dając mu do zrozumienia do czego zmierzasz. Nie czekając dłużej, pobiegliście wzdłuż długiego korytarza. Zdenerwowany Malik próbował otworzyć po kolei każde z drzwi, występujących dzisiaj celebrytów, na marne. W końcu jedna klamka drgnęła.
-Czas się zabawić. –stwierdził, niemalże wpychając cię do środka.
Zdecydowanym ruchem popchnął cię na pobliską ścianę, atakując łapczywie twoje usta. Po kilku sekundach straciłaś rachubę ile już razy wasze języki zatchnęły się ze sobą. Nierównomierne oddechy, świadczyły tylko o jednym.
-Nie wytrzymam. –mruknął, łapiąc rąbki twojej sukienki. Już w następnej sekundzie mogłaś usłyszeć dźwięk rozrywanego materiału, jak i zimne powietrze na twym praktycznie nagim ciele. Rzuciłaś ostatnie spojrzenie na twą kreację od Armaniego, za którą brunet wydał fortunę.
-Co robisz? –sapnęłaś widząc jak zwala wszystko z pobliskiej toaletki. Nie odpowiadając uniósł cię, sadzając na niej. Złapał cię za kolana, rozchylając je i stając pomiędzy nimi.
-Chce dzisiaj troszkę pogrzeszyć. –wyszeptał ci do ucha, przygryzając je. Szybkim ruchem zdjął twój czarny stanik, rzucając go za siebie. Z początku delikatnie złapał twoje piersi, bawiąc się nimi. Jednak z każdą dalszą chwilą posuwał się o krok do przodu. Głośny jęk wydobył się z twoich ust, gdy poczułaś jego zęby na swych brodawkach. Zaczął je skręcać, gryźć i ssać. Odepchnęłaś go lekko, przejmując inicjatywę. Zaczęłaś od zdjęcia idealnie dopasowanej do jego ciała białej koszuli. Już po chwili obdarowywałaś jego wyrzeźbiony brzuch setkami pocałunków. Schodziłaś coraz niżej, docierając do spodni. Złapałaś za pasek, odpinając go. W tej samej chwili twoim oczom ukazały się niebieskie bokserki w czerwone serduszka. Nie przejmując się jednak, zębami zsunęłaś je z jego pośladków. Przyzwyczajona wielkością jego członka, złapałaś go w swoje ręce, lekko masując. Usłyszałaś cichy pomruk z ust Zayna, co tylko zachęciło cię do dalszego działania. Polizałaś go językiem na całej jego długości, na koniec przygryzając. W końcu pewna siebie, włożyłaś do ust. Zachowywałaś się niczym profesjonalistka, to bardzo podobało się twemu chłopakowi. Ssałaś go dobre parę minut, w czym przerwał ci brunet. Złapał twe pośladki, ściskając je i unosząc twą osobę w górę. Posadził cię tam gdzie wcześniej, doszczętnie pozbawiając cię bielizny. Ukucnął przed tobą, całując twe zgrabne nogi. Gdy dotarł do twojej kobiecości, uśmiechnął się szeroko, zaczynając swą pracę. Bardziej rozchylił twe uda, kręcąc językiem różnorodne kształty na twej pochwie. Złapał w swe zęby twoją łechtaczkę.
Wydałaś z siebie zduszony jęk, wyginając swe ciało. Usatysfakcjonowany twoją reakcją, dołączył swoje palce. Niemalże brutalnie włożył je, ruszając nimi coraz szybciej.
-Zayn! –pisnęłaś, rozpalona. Puścił ci tylko oczko, nie przerywając. Oparłaś się plecami o zimną ścianę, ciężko dysząc.
Gdy skończył, stanęłaś naprzeciwko, lustrując całe jego ciało.
-Mam tylko jedną prośbę.. –zaczął, wodząc swymi dłońmi po twych plecach, oczarowana jego dotykiem, przytaknęłaś, by kontynuował. –Krzycz tyle, ile masz sił w płucach!
I zanim zdążyłaś choćby mrugnąć, bez jakiegokolwiek ostrzeżenie wszedł w ciebie.
-Aaaaa! –krzyknęłaś zdezorientowana. Uniósł cię ponownie, kładąc na sofie. Leżałaś pod nim, przygniatana jego ciałem, gdy poruszał się w tobie coraz to szybciej. Swymi rękoma powędrowałaś do jego pośladków, wdrapując się w nie. Ucałował czubek twojej głowy, jeszcze bardziej przyśpieszając.
Popchnęłam go tak, by mieć nad nim kontrolę. Usiadłam na nim okrakiem, wsadzając członka we właściwe miejsce. Jak oszalała skakałam w górę i w dół, dając się ponieść chwili. Mulat przechylił głowę, podniósł moją rękę i wsadził mój palec wskazujący do swych ust. Zmęczona, opadłam na jego tors, próbując złapać powietrze.
Przechylił nas tak, że to on znów górował.
-Kocham cię. –szepnął, nie przestając łączyć nas w jedność. Ścisnęłam jego dłoń na znak, by nie przestawał. Czując, że dochodzę, moje jęki stawały się coraz głośniejsze. Postanowiłam trochę pomóc, wprawiając w ruch swą dłoń, a szczególnie palce. Jego członek z każdą chwilą stawał się bardziej nabrzmiały, on również dochodził.
Jednak tym razem, nie wyjął go przed czasem, bo może tego właśnie oboje chcieliśmy. Czując ciepło rozchodzące się wewnątrz mnie, jęknęłam ostatni raz, bezsilna opadając na miękkie posłanie. Zayn mi zawtórował, kładąc się obok i przykrywając swymi dłońmi.
-Jesteś najlepsza. –i ponownie zaczęliśmy dzielić się własną śliną.
Po kilkunastu minutach gotowi, stanęliśmy obok drzwi. Wyglądaliśmy wręcz przekomicznie, ja z rozdartą kieckę i za dużą marynarką Malika, on zaś w potarganych włosach i koszuli. Otworzył przede mną drzwi, ostatni raz klepiąc mój tyłek. Uśmiechnęłaś się szeroko, wpadając na kogoś.
-Ładnie to tak bawić się w mojej garderobie Malik? –spytał z łobuzerskim uśmiechem, nie kto inny jak Olly Murs.
Liam
Aż łezka się kręci, liamek nie jest taki idealny jak się okazało.
__________________________________________________________
-Jesteś gotowa? –pukanie do drzwi, przerwało mój monolog z samą sobą.
-Tak. –odkrzyknęłam, ostatni raz przeglądając się w lustrze. Krótkie, dżinsowe spodenki, bluzka z głębokim dekoltem i czarny kapelusz. Tak wyglądał mój codzienny strój w pracy. Nie, nie jestem dziwką. Pracuje dorywczo w weekendy jako tancerka na wieczorach kawalerskich.
-Świetnie. –Mark zlustrował mnie wzrokiem, obejmując ramieniem. Był swego rodzaju szefem i jednocześnie moim przyjacielem. Jako jedyny zdobył moje zaufanie w tym całym gównie, w jakim obecnie się znajdowałam. –To naprawdę ważni klienci, oferują sporą kasę, więc się postaraj. –przytaknęłam posłusznie głową, wchodząc na główną salę naszego klubu. –Zażyczyli także sobie główny taniec dla przyszłego pana młodego, od razu pomyślałem o tobie. Dasz radę?
-Jasne. –entuzjastycznie odparłam, dostrzegając z daleka grupę dość młodych chłopaków, w towarzystwie innych tancerek.
-Powodzenia mała. –ucałował mój policzek, znikając za drzwiami. Westchnęłam ociężale pod nosem, niepostrzeżenie wchodząc na scenę. W głośnikach zaszumiały pierwsze dźwięki Press it Bruno Marsa, więc czas zacząć. Założyłam kapelusz, stojąc za metalowym krzesłem. Tak jak myślałam wszystkie spojrzenia skierowały się w moją stronę.
Układ jak zwykle dopracowany do perfekcji, zrobił niemałe wrażenie na naszych gościach. Uśmiechnięta podeszłam do nich, pytając: -To gdzie mamy przyszłego pana młodego? –oparłam się kokieteryjnie o ramię mulata, który nie szczędził sobie gwałcenia wzrokiem mojego biustu.
Skądś go znam …
-W toalecie. Niezła jesteś. –zaczął rozmowę, chcąc mi zaimponować.
Naiwniak.
To nie jego potrzebowałam, by zbić w ten wieczór spore pieniądze. Nie odpowiadając, ruszyłam w stronę baru, czując potrzebę wypicia czegoś mocniejszego. Oczywiście jak na niezdarę przystało, pijąc szampana, oblałam nim przechodzącą obok osobę.
-Cholera. -zaklnęłam pod nosem, odkładając butelkę na barek. -Przepraszam ja …
-Elizabeth? –przerwał mi… no właśnie kto to jest. Podniosłam wzrok, nie mogąc uwierzyć w to, co się dzieje.
-Liam.
To się nie dzieje naprawdę.
Zamrugał kilkakrotnie powiekami, myśląc, że śni.
-Hej. –szepnął głupio. Stała przed nim, jego słodka, niewinna Eli.
Jest piękna.
Długie, blond włosy, okalały jej nieskazitelną twarz, duże, niebieskie oczy zakończone lekko zawiniętymi rzęsami, jak i krwistoczerwone usta. Całość jej piękna dopełniało ciało niczym u modelki.
Nie taką ją zapamiętał.
-Cześć. –odsapnęła, spuszczając wzrok.
Bawiłam się nerwowo palcami, nie mogąc dłużej patrzeć na twarz chłopaka, co za bardzo bolało. Staliśmy tak przez dłuższą chwilę, nie wiedząc co robić. W końcu odważyłam się ją przerwać.
-Co tutaj robisz? –skarciłam się w myślach za moją głupotę. Przecież to oczywiste, że jest wśród zaproszonych gości.
-Bawię się na wieczorze kawalerskim, a ty? –jeszcze bardziej spuściłam wzrok, płonąc rumieńcem. –Pracujesz tu?
Brawo Payne za spostrzegawczość.
-Jak widać. –warknęłam, chcąc mu dać do zrozumienia, że chce skończyć ten temat.
-Dlaczego? To znaczy…sprzedajesz…ja… -wiedziałam doskonale o co mu chodzi.
-To nie twoja sprawa! –odpyskowałam, doszczętnie wyprowadzona z równowagi. Szybkim krokiem, wyminęłam szatyna, chwytając po drodze wcześniej opuszczoną butelkę alkoholu.
-Nie uciekaj. –szarpnął moim nadgarstkiem, zatrzymując mnie. –Porozmawiajmy.
-Nie mamy o czym. –próbowałam się wyrwać, jednak na marne. Moje kościste dłonie, były niczym w porównaniu z umięśnionym ciałem Liama.
-Proszę… -nalegał dalej, nie puszczając mnie.
-Dobra. –uległam, wiedząc, że tak łatwo nie odpuści. –Ale nie tutaj. –pociągnęłam go do mojej garderoby, zamykając drzwi.
-Masz 5 minut.
-Hmm okej. –zakłopotany, podrapał się po karku, mierzwiąc swoje włosy w dłoniach. –Dlaczego tu pracujesz?
-Znowu zaczynasz. –westchnęłam zmęczona jego oskarżeniami.
-Po prostu chce wiedzieć.
-Czemu? –wkurzona, założyłam ręce na klatce piersiowej, niczym obrażone dziecko.
-Bo jesteś zbyt dobra na tańce w jakimś obskurnym lokalu. Nie zasługujesz na to! –po raz pierwszy podniósł głos, zajmując miejsce obok mnie.
-A czy zastanowiłeś się, że nie mam innego wyjścia?
-Bzdura. –prychnął, doszczętnie mnie rozwścieczając.
-Potrzebuje tych pieniędzy, bo moja mama ma raka! Umiera, rozumiesz? –otworzył szeroko oczy, więc postanowiłam jeszcze bardziej go dobić. –Nie każdy ma to szczęście zarabiać kilka milionów w przeciągu miesiąca niczym słynny Liam Payne! Musisz być świadomy, że cię nienawidzę! Nienawidzę cię za to, że zostawiłeś mnie, gdy najbardziej cię potrzebowałam! Nienawidzę cię, za moje cierpienia i łzy! Po prostu cię nienawidzę! –pierwsze łzy oblały moją twarz, więc musiałam to skończyć.
Nie mógł zobaczyć jak płacze.
-A teraz wyjdź. –wykrztusiłam, stojąc w progu. Posłusznie wstał z miejsca, kierując się do wyjścia, jednak nie zrobił tego, o co prosiłam. Jednym ruchem zamknął drzwi, przygniatając mnie do nich i namiętnie całując.
Nie odwzajemniłam pocałunku.
Ani trochę.
Do czasu.
Uległam.
Nawet nie zorientowałam się, kiedy pojedyncze części naszej garderoby, lądowały na ziemi, tylko po to, byśmy mogli uprawiać najlepszy sex w całym moim dotychczasowym życiu.
-Co to było? –spytałam, zakładając spodenki.
-Najlepszy dzień w moim życiu. –złożył delikatny pocałunek na mojej szyi, łapiąc moje biodra.
-Co nie zmienia faktu, że z pewnością Mark mnie zwolni. Przecież miałam się zająć panem młodym.
-Spokojnie porozmawiam z nim. –zapewnił chłopak z uśmiechem, zapinając swoją koszulę.
-Jak dobrze go znasz?
-Kogo?
-Tego, który jutro się żeni. Myśl Payne. –zaśmiałam się z jego miny, czekając aż do końca się ubierze.
-Jest spoko. –uciął krótko.
-Aha. –podsumowałam, dostrzegając dziwne zachowanie towarzysza. –A ty… masz kogoś? –wykrztusiłam, zmieniając temat.
-Nie. –nie zabrzmiał zbyt szczerze, ale niby czemu miałby kłamać?
No właśnie.
Byłam pod jego urokiem i kompletnie nie dostrzegałam tego, co było praktycznie przejrzyste.
Następnego dnia…
-Nie ma mowy! –wrzasnęłam kolejny raz na przyjaciela.
-Ale Eli proszę…
-Nie!
-Uratujesz mi życie. –padł na kolana przede mną, udając płacz.
-Paul w tej chwili wstań! –jednak nie odpuścił. –Ugh no dobrze, pójdę z tobą na ślub twojej kuzynki.
-Aaa! - zapiszczał pod nosem, unosząc mnie do góry i okręcając kilka razy wokół własnej osi. –Jesteś najlepsza. –postawił mnie na ziemi, całując moje czoło. –Na dole masz sukienkę, ubieraj się mamy godzinę.
-Ile?! –krzyknęłam. –Zabiję cię! –dokończyłam, zbiegając po schodach.
Od rana miałam wspaniały humor, jednakże w jednej sekundzie zepsuł mi go mój najlepszy przyjaciel gej – Paul. Jego partnerka się rozchorowała, więc traktując mnie jak ostatnią deskę ratunku, bym towarzyszyła mu na weselu jego kuzynki. Nie miałam zamiaru tam iść, ponieważ planowałam spotkać się z Liamem, który od rana nie odbiera moich telefonów, jednakże miałam nadzieje, że go jakoś złapie.
-Ja tam nie wyjdę.
-Eli, nie zachowuj się jak dziecko. –wysiadł z samochodu, podbiegając do moich drzwi i pomagając mi wysiąść. Czułam się strasznie dziwnie, widząc te wszystkie obce mi osoby. Przygładziłam delikatnie, idealnie leżącą na mnie błękitną sukienkę, podążając za chłopakiem.
Po chwili pod kościół podjechała czarna limuzyna, ozdobiona kwiatami. Paul objął mnie ramieniem, dodając otuchy. Delikatnie się uśmiechnęłam widząc jak panna młoda wysiada z samochodu. Była naprawdę piękną kobietą. Doszedł do niej muskularny mężczyzna, podając kwiaty. Gdy się odwrócił, zamarłam …
PODKŁAD http://www.youtube.com/watch?v=pGknIr7Zxas&feature=player_embedded
Przyszłym mężem niejakiej Danielle okazał się nie kto inny niż Liam Payne. Odwróciłam głowę w przeciwnym kierunku, nie mogąc patrzeć na ich szczęście.
Jak mogłam mu znowu uwierzyć?
-Wszystko w porządku? –spytał Paul.
-Tak- przytaknęłam, posyłając mu sztuczny uśmiech, ruszając za tłumem w głąb świątyni.
Cała msza okazała się jedną, wielką porażką, ale kiedy nadszedł czas na życzenia nie mogłam wytrzymać.
-Proszę nie rób cyrków, tylko złóż im życzenia.
-Ale ja nawet ich nie znam. –próbowałam za wszelką cenę, ukrywać przed Liamem swoją obecność.
-Jak chcesz… -przyjaciel zostawił mnie samą, stając w kolejce zaraz za starszym małżeństwem. Bawiłam się nerwowo palcami, chcąc jak najszybciej wypłakać się w domu. Nie mogłam dłużej zostać w tym miejscu.
Po kilkunastu minutach przyszedł czas na świętowanie. Wręcz błagałam Paula, by pozwolił mi wrócić, jednak był nieugięty.
-Nienawidzę cię. –szepnęłam, gdy zasiedliśmy za stołem, jak na złość, zbyt blisko pary młodej.
-Do usług Eli, do usług. –odpyskował.
Z czasem wszystko potoczyło się z górki…
100 lat…
Śpiewy…
Pierwszy taniec…
Zabawa…
Gdy wybiła 23, postanowiłam się wymknąć. Miałam naprawdę dość tego dnia. Jednak mój pech się nie skończył, chwila nieuwagi sprawiła, że zmieniło się wszystko.
-Przepraszam nie zauważyłem pani.
Wszędzie poznam ten głos.
Nie podnosząc głowy, wyminęłam go, powstrzymując napływające do oczy łzy.
-Nic pani nie jest? –dogonił mnie, łapiąc delikatnie za ramie.
Zawsze musiał być tym cholernym wrażliwcem.
-Cześć Liam. –rzekłam, patrząc w jego tęczówki. Mogłam z nich wyczytać absolutnie wszystko, ale nie miałam na to ochoty.
-Eli, posłuchaj…
-Zamknij się! –przerwałam mu. –Wczorajszej nocy bez żadnych ceregieli mnie przeleciałeś, a dzisiaj wyszedłeś za mąż!
-Ciszej. –upomniał mnie, łapiąc za dłoń.
Zaśmiałam się ironicznie pod nosem, kontynuując. –No tak, bo wszyscy wokół mają cię za tego świętego. –prychnęłam pod nosem, wyrywając się z jego uścisku.
-Naprawdę nie chciałem cię zranić.
-Jesteś żałosny. –sprostowałam. Przywołując ruchem ręki taksówkę.
-Daj mi wytłumaczyć. –szepnął łamiącym głosem, próbując zatarasować mi drogę.
-Wszystkiego najlepszego na nowej drodze życia. –zironizowałam, zatrzaskując za sobą drzwi. Tylko po to, by po chwili zobaczyć jego zapłakaną sylwetkę zsuwającą się po jednym z filarów i wybuchnąć rześkim płaczem.
Nie ułatwiłeś mi zadania, ale już postanowiłam.
To koniec…
Bo bez ciebie kochanie umieram…
Żałował, cholernie żałował. Gdyby mógł cofnąć czas, nigdy by jej nie zostawił. Wyrzuty sumienia nigdy nie dały mu spokoju, wręcz się nasiliły, szczególnie teraz gdy stał nad jej grobem.
Ponieważ godzinę, bo zakończonej imprezie, dostał telefon o moim samobójstwie.
__________________________________________________________
-Jesteś gotowa? –pukanie do drzwi, przerwało mój monolog z samą sobą.
-Tak. –odkrzyknęłam, ostatni raz przeglądając się w lustrze. Krótkie, dżinsowe spodenki, bluzka z głębokim dekoltem i czarny kapelusz. Tak wyglądał mój codzienny strój w pracy. Nie, nie jestem dziwką. Pracuje dorywczo w weekendy jako tancerka na wieczorach kawalerskich.
-Świetnie. –Mark zlustrował mnie wzrokiem, obejmując ramieniem. Był swego rodzaju szefem i jednocześnie moim przyjacielem. Jako jedyny zdobył moje zaufanie w tym całym gównie, w jakim obecnie się znajdowałam. –To naprawdę ważni klienci, oferują sporą kasę, więc się postaraj. –przytaknęłam posłusznie głową, wchodząc na główną salę naszego klubu. –Zażyczyli także sobie główny taniec dla przyszłego pana młodego, od razu pomyślałem o tobie. Dasz radę?
-Jasne. –entuzjastycznie odparłam, dostrzegając z daleka grupę dość młodych chłopaków, w towarzystwie innych tancerek.
-Powodzenia mała. –ucałował mój policzek, znikając za drzwiami. Westchnęłam ociężale pod nosem, niepostrzeżenie wchodząc na scenę. W głośnikach zaszumiały pierwsze dźwięki Press it Bruno Marsa, więc czas zacząć. Założyłam kapelusz, stojąc za metalowym krzesłem. Tak jak myślałam wszystkie spojrzenia skierowały się w moją stronę.
Układ jak zwykle dopracowany do perfekcji, zrobił niemałe wrażenie na naszych gościach. Uśmiechnięta podeszłam do nich, pytając: -To gdzie mamy przyszłego pana młodego? –oparłam się kokieteryjnie o ramię mulata, który nie szczędził sobie gwałcenia wzrokiem mojego biustu.
Skądś go znam …
-W toalecie. Niezła jesteś. –zaczął rozmowę, chcąc mi zaimponować.
Naiwniak.
To nie jego potrzebowałam, by zbić w ten wieczór spore pieniądze. Nie odpowiadając, ruszyłam w stronę baru, czując potrzebę wypicia czegoś mocniejszego. Oczywiście jak na niezdarę przystało, pijąc szampana, oblałam nim przechodzącą obok osobę.
-Cholera. -zaklnęłam pod nosem, odkładając butelkę na barek. -Przepraszam ja …
-Elizabeth? –przerwał mi… no właśnie kto to jest. Podniosłam wzrok, nie mogąc uwierzyć w to, co się dzieje.
-Liam.
To się nie dzieje naprawdę.
Zamrugał kilkakrotnie powiekami, myśląc, że śni.
-Hej. –szepnął głupio. Stała przed nim, jego słodka, niewinna Eli.
Jest piękna.
Długie, blond włosy, okalały jej nieskazitelną twarz, duże, niebieskie oczy zakończone lekko zawiniętymi rzęsami, jak i krwistoczerwone usta. Całość jej piękna dopełniało ciało niczym u modelki.
Nie taką ją zapamiętał.
-Cześć. –odsapnęła, spuszczając wzrok.
Bawiłam się nerwowo palcami, nie mogąc dłużej patrzeć na twarz chłopaka, co za bardzo bolało. Staliśmy tak przez dłuższą chwilę, nie wiedząc co robić. W końcu odważyłam się ją przerwać.
-Co tutaj robisz? –skarciłam się w myślach za moją głupotę. Przecież to oczywiste, że jest wśród zaproszonych gości.
-Bawię się na wieczorze kawalerskim, a ty? –jeszcze bardziej spuściłam wzrok, płonąc rumieńcem. –Pracujesz tu?
Brawo Payne za spostrzegawczość.
-Jak widać. –warknęłam, chcąc mu dać do zrozumienia, że chce skończyć ten temat.
-Dlaczego? To znaczy…sprzedajesz…ja… -wiedziałam doskonale o co mu chodzi.
-To nie twoja sprawa! –odpyskowałam, doszczętnie wyprowadzona z równowagi. Szybkim krokiem, wyminęłam szatyna, chwytając po drodze wcześniej opuszczoną butelkę alkoholu.
-Nie uciekaj. –szarpnął moim nadgarstkiem, zatrzymując mnie. –Porozmawiajmy.
-Nie mamy o czym. –próbowałam się wyrwać, jednak na marne. Moje kościste dłonie, były niczym w porównaniu z umięśnionym ciałem Liama.
-Proszę… -nalegał dalej, nie puszczając mnie.
-Dobra. –uległam, wiedząc, że tak łatwo nie odpuści. –Ale nie tutaj. –pociągnęłam go do mojej garderoby, zamykając drzwi.
-Masz 5 minut.
-Hmm okej. –zakłopotany, podrapał się po karku, mierzwiąc swoje włosy w dłoniach. –Dlaczego tu pracujesz?
-Znowu zaczynasz. –westchnęłam zmęczona jego oskarżeniami.
-Po prostu chce wiedzieć.
-Czemu? –wkurzona, założyłam ręce na klatce piersiowej, niczym obrażone dziecko.
-Bo jesteś zbyt dobra na tańce w jakimś obskurnym lokalu. Nie zasługujesz na to! –po raz pierwszy podniósł głos, zajmując miejsce obok mnie.
-A czy zastanowiłeś się, że nie mam innego wyjścia?
-Bzdura. –prychnął, doszczętnie mnie rozwścieczając.
-Potrzebuje tych pieniędzy, bo moja mama ma raka! Umiera, rozumiesz? –otworzył szeroko oczy, więc postanowiłam jeszcze bardziej go dobić. –Nie każdy ma to szczęście zarabiać kilka milionów w przeciągu miesiąca niczym słynny Liam Payne! Musisz być świadomy, że cię nienawidzę! Nienawidzę cię za to, że zostawiłeś mnie, gdy najbardziej cię potrzebowałam! Nienawidzę cię, za moje cierpienia i łzy! Po prostu cię nienawidzę! –pierwsze łzy oblały moją twarz, więc musiałam to skończyć.
Nie mógł zobaczyć jak płacze.
-A teraz wyjdź. –wykrztusiłam, stojąc w progu. Posłusznie wstał z miejsca, kierując się do wyjścia, jednak nie zrobił tego, o co prosiłam. Jednym ruchem zamknął drzwi, przygniatając mnie do nich i namiętnie całując.
Nie odwzajemniłam pocałunku.
Ani trochę.
Do czasu.
Uległam.
Nawet nie zorientowałam się, kiedy pojedyncze części naszej garderoby, lądowały na ziemi, tylko po to, byśmy mogli uprawiać najlepszy sex w całym moim dotychczasowym życiu.
-Co to było? –spytałam, zakładając spodenki.
-Najlepszy dzień w moim życiu. –złożył delikatny pocałunek na mojej szyi, łapiąc moje biodra.
-Co nie zmienia faktu, że z pewnością Mark mnie zwolni. Przecież miałam się zająć panem młodym.
-Spokojnie porozmawiam z nim. –zapewnił chłopak z uśmiechem, zapinając swoją koszulę.
-Jak dobrze go znasz?
-Kogo?
-Tego, który jutro się żeni. Myśl Payne. –zaśmiałam się z jego miny, czekając aż do końca się ubierze.
-Jest spoko. –uciął krótko.
-Aha. –podsumowałam, dostrzegając dziwne zachowanie towarzysza. –A ty… masz kogoś? –wykrztusiłam, zmieniając temat.
-Nie. –nie zabrzmiał zbyt szczerze, ale niby czemu miałby kłamać?
No właśnie.
Byłam pod jego urokiem i kompletnie nie dostrzegałam tego, co było praktycznie przejrzyste.
Następnego dnia…
-Nie ma mowy! –wrzasnęłam kolejny raz na przyjaciela.
-Ale Eli proszę…
-Nie!
-Uratujesz mi życie. –padł na kolana przede mną, udając płacz.
-Paul w tej chwili wstań! –jednak nie odpuścił. –Ugh no dobrze, pójdę z tobą na ślub twojej kuzynki.
-Aaa! - zapiszczał pod nosem, unosząc mnie do góry i okręcając kilka razy wokół własnej osi. –Jesteś najlepsza. –postawił mnie na ziemi, całując moje czoło. –Na dole masz sukienkę, ubieraj się mamy godzinę.
-Ile?! –krzyknęłam. –Zabiję cię! –dokończyłam, zbiegając po schodach.
Od rana miałam wspaniały humor, jednakże w jednej sekundzie zepsuł mi go mój najlepszy przyjaciel gej – Paul. Jego partnerka się rozchorowała, więc traktując mnie jak ostatnią deskę ratunku, bym towarzyszyła mu na weselu jego kuzynki. Nie miałam zamiaru tam iść, ponieważ planowałam spotkać się z Liamem, który od rana nie odbiera moich telefonów, jednakże miałam nadzieje, że go jakoś złapie.
-Ja tam nie wyjdę.
-Eli, nie zachowuj się jak dziecko. –wysiadł z samochodu, podbiegając do moich drzwi i pomagając mi wysiąść. Czułam się strasznie dziwnie, widząc te wszystkie obce mi osoby. Przygładziłam delikatnie, idealnie leżącą na mnie błękitną sukienkę, podążając za chłopakiem.
Po chwili pod kościół podjechała czarna limuzyna, ozdobiona kwiatami. Paul objął mnie ramieniem, dodając otuchy. Delikatnie się uśmiechnęłam widząc jak panna młoda wysiada z samochodu. Była naprawdę piękną kobietą. Doszedł do niej muskularny mężczyzna, podając kwiaty. Gdy się odwrócił, zamarłam …
PODKŁAD http://www.youtube.com/watch?v=pGknIr7Zxas&feature=player_embedded
Przyszłym mężem niejakiej Danielle okazał się nie kto inny niż Liam Payne. Odwróciłam głowę w przeciwnym kierunku, nie mogąc patrzeć na ich szczęście.
Jak mogłam mu znowu uwierzyć?
-Wszystko w porządku? –spytał Paul.
-Tak- przytaknęłam, posyłając mu sztuczny uśmiech, ruszając za tłumem w głąb świątyni.
Cała msza okazała się jedną, wielką porażką, ale kiedy nadszedł czas na życzenia nie mogłam wytrzymać.
-Proszę nie rób cyrków, tylko złóż im życzenia.
-Ale ja nawet ich nie znam. –próbowałam za wszelką cenę, ukrywać przed Liamem swoją obecność.
-Jak chcesz… -przyjaciel zostawił mnie samą, stając w kolejce zaraz za starszym małżeństwem. Bawiłam się nerwowo palcami, chcąc jak najszybciej wypłakać się w domu. Nie mogłam dłużej zostać w tym miejscu.
Po kilkunastu minutach przyszedł czas na świętowanie. Wręcz błagałam Paula, by pozwolił mi wrócić, jednak był nieugięty.
-Nienawidzę cię. –szepnęłam, gdy zasiedliśmy za stołem, jak na złość, zbyt blisko pary młodej.
-Do usług Eli, do usług. –odpyskował.
Z czasem wszystko potoczyło się z górki…
100 lat…
Śpiewy…
Pierwszy taniec…
Zabawa…
Gdy wybiła 23, postanowiłam się wymknąć. Miałam naprawdę dość tego dnia. Jednak mój pech się nie skończył, chwila nieuwagi sprawiła, że zmieniło się wszystko.
-Przepraszam nie zauważyłem pani.
Wszędzie poznam ten głos.
Nie podnosząc głowy, wyminęłam go, powstrzymując napływające do oczy łzy.
-Nic pani nie jest? –dogonił mnie, łapiąc delikatnie za ramie.
Zawsze musiał być tym cholernym wrażliwcem.
-Cześć Liam. –rzekłam, patrząc w jego tęczówki. Mogłam z nich wyczytać absolutnie wszystko, ale nie miałam na to ochoty.
-Eli, posłuchaj…
-Zamknij się! –przerwałam mu. –Wczorajszej nocy bez żadnych ceregieli mnie przeleciałeś, a dzisiaj wyszedłeś za mąż!
-Ciszej. –upomniał mnie, łapiąc za dłoń.
Zaśmiałam się ironicznie pod nosem, kontynuując. –No tak, bo wszyscy wokół mają cię za tego świętego. –prychnęłam pod nosem, wyrywając się z jego uścisku.
-Naprawdę nie chciałem cię zranić.
-Jesteś żałosny. –sprostowałam. Przywołując ruchem ręki taksówkę.
-Daj mi wytłumaczyć. –szepnął łamiącym głosem, próbując zatarasować mi drogę.
-Wszystkiego najlepszego na nowej drodze życia. –zironizowałam, zatrzaskując za sobą drzwi. Tylko po to, by po chwili zobaczyć jego zapłakaną sylwetkę zsuwającą się po jednym z filarów i wybuchnąć rześkim płaczem.
Nie ułatwiłeś mi zadania, ale już postanowiłam.
To koniec…
Bo bez ciebie kochanie umieram…
Żałował, cholernie żałował. Gdyby mógł cofnąć czas, nigdy by jej nie zostawił. Wyrzuty sumienia nigdy nie dały mu spokoju, wręcz się nasiliły, szczególnie teraz gdy stał nad jej grobem.
Ponieważ godzinę, bo zakończonej imprezie, dostał telefon o moim samobójstwie.
Liam
Smutny jak nie wiem co...
________________________________________
Podkład: http://www.youtube.com/watch?v=fGQgYDbl9dI
Traciłem Ją. Z każdą upływającą minutą, stawała się być coraz dalej ode mnie. Teraz, siedząc na plastikowym krzesełku w szpitalu, zdałem sobie sprawę ile tak naprawdę dla mnie znaczy. Nie mogę jej stracić. Nie w taki sposób. Nie teraz. Westchnąłem pod nosem, patrząc na nadal brudne dłonie, całe w Jej krwi.
Obraz powrócił…
Łzy. Krzyk. Płacz. Ból.
To miał być najpiękniejszy dzień w naszym życiu, mieliśmy wkroczyć na nowy poziom, o czym ona nawet nie wiedziała. Niespodzianka dopięta na ostatni guzik. Lecz wszystko niczym w filmie, zmieniło się w koszmar. Koszmar, z którego jak najszybciej chciałem się wybudzić.
-Cholera! –krzyknąłem bezradny, nie hamując swych emocji.
Ból wewnątrz mego ciała, pożerał całego mnie. Ramiona niebezpiecznie drżały, klatka piersiowa unosiła się równomiernie.
Płakałem…
Po raz pierwszy w swym życiu, płakałem.
Nie kryłem się, nie widziałem takiej potrzeby.
Po prostu chciałem choć ten ostatni raz ją przytulić, ucałować, czy choćby obdarzyć uśmiechem, który tak uwielbiała. Kocham ją. Kocham jak nikogo innego. To jedyna rzecz, której jestem w tej sytuacji pewien. Jej sposób życia, specyficzny śmiech, miłość do tańca. To wszystko składało się w piękny ideał. Mój ideał.
Znów ból powrócił, ale ze zdwojoną siłą.
Załkałem głośno, dławiąc się własnymi łzami. Coś zdawało się, wyżerać, palić i rwać na kawałeczki moje serce. Głos wewnątrz dudnił, aż do samej czaszki ,,Kocham cię Liam”.
Mijały sekundy, minuty, godziny, straciłem rachubę. I stało się. Głosy za ścianą ucichły, niczym za pomocą czarodziejskiej różdżki. Zwinąłem się w kłębek, zsuwając bezradnie po przeciwległym filarze. Doskonale zdałem sobie sprawę, co to oznacza, jednak nie chciałem przyjąć tego do świadomości. Choć jeszcze przez te parę sekund, pozostała mi ta żmudna nadzieja, że wszystko skończy się Happy Endem. Jednak i tym razem moje spekulacje, zatrzymały się na niczym.
Zza drzwi wyszedł jeden z lekarzy.
Patrząc na jego ślimaczy ruch, WIEDZIAŁEM!
Dwa słowa…
Powiedział tylko te dwa słowa…
-Przykro mi. –nawet nie podniosłem głowy, bo po co? Żebym mógł ujrzeć to całe, nieistotne spojrzenie ze jego strony? By złożył mi kondolencje, które i tak nie zwrócą jej osoby?
Kompletnie bez życia, nie ruszając się miejsca, podziwiałem swoje obuwie. Interesujące prawda?
Nie czułem nic, zupełnie. Miałem wrażenie, że zapas mych łez został już dawno wyczerpany. Uniosłem wzrok, wiedząc, że każdy w tym pomieszczeniu, patrzy w moją stronę. Nie odwzajemniłem ich spojrzeń, ani jednego. Nie chcąc widzieć w ich oczach, tej nieodgadnionej zagadki, co też jeden członek słynnego One Direction , robi zapłakany i skulony w kącie na podłodze miejskiego szpitala w Londynie.
-Dlaczego Ona? –na to pytanie prawdopodobnie, nie znajdę odpowiedzi, a pierścionek, który wciąż znajduje się w kieszeni mych spodni, już nigdy nie spotka godnej właścicielki.
Są takie dni, w których całe nasze życie blaknie jakby ktoś zabrał z niego kolory. Taki właśnie dzień nadszedł dla Liama Payna, który na zawsze stracił ukochaną.
________________________________________
Podkład: http://www.youtube.com/watch?v=fGQgYDbl9dI
Traciłem Ją. Z każdą upływającą minutą, stawała się być coraz dalej ode mnie. Teraz, siedząc na plastikowym krzesełku w szpitalu, zdałem sobie sprawę ile tak naprawdę dla mnie znaczy. Nie mogę jej stracić. Nie w taki sposób. Nie teraz. Westchnąłem pod nosem, patrząc na nadal brudne dłonie, całe w Jej krwi.
Obraz powrócił…
Łzy. Krzyk. Płacz. Ból.
To miał być najpiękniejszy dzień w naszym życiu, mieliśmy wkroczyć na nowy poziom, o czym ona nawet nie wiedziała. Niespodzianka dopięta na ostatni guzik. Lecz wszystko niczym w filmie, zmieniło się w koszmar. Koszmar, z którego jak najszybciej chciałem się wybudzić.
-Cholera! –krzyknąłem bezradny, nie hamując swych emocji.
Ból wewnątrz mego ciała, pożerał całego mnie. Ramiona niebezpiecznie drżały, klatka piersiowa unosiła się równomiernie.
Płakałem…
Po raz pierwszy w swym życiu, płakałem.
Nie kryłem się, nie widziałem takiej potrzeby.
Po prostu chciałem choć ten ostatni raz ją przytulić, ucałować, czy choćby obdarzyć uśmiechem, który tak uwielbiała. Kocham ją. Kocham jak nikogo innego. To jedyna rzecz, której jestem w tej sytuacji pewien. Jej sposób życia, specyficzny śmiech, miłość do tańca. To wszystko składało się w piękny ideał. Mój ideał.
Znów ból powrócił, ale ze zdwojoną siłą.
Załkałem głośno, dławiąc się własnymi łzami. Coś zdawało się, wyżerać, palić i rwać na kawałeczki moje serce. Głos wewnątrz dudnił, aż do samej czaszki ,,Kocham cię Liam”.
Mijały sekundy, minuty, godziny, straciłem rachubę. I stało się. Głosy za ścianą ucichły, niczym za pomocą czarodziejskiej różdżki. Zwinąłem się w kłębek, zsuwając bezradnie po przeciwległym filarze. Doskonale zdałem sobie sprawę, co to oznacza, jednak nie chciałem przyjąć tego do świadomości. Choć jeszcze przez te parę sekund, pozostała mi ta żmudna nadzieja, że wszystko skończy się Happy Endem. Jednak i tym razem moje spekulacje, zatrzymały się na niczym.
Zza drzwi wyszedł jeden z lekarzy.
Patrząc na jego ślimaczy ruch, WIEDZIAŁEM!
Dwa słowa…
Powiedział tylko te dwa słowa…
-Przykro mi. –nawet nie podniosłem głowy, bo po co? Żebym mógł ujrzeć to całe, nieistotne spojrzenie ze jego strony? By złożył mi kondolencje, które i tak nie zwrócą jej osoby?
Kompletnie bez życia, nie ruszając się miejsca, podziwiałem swoje obuwie. Interesujące prawda?
Nie czułem nic, zupełnie. Miałem wrażenie, że zapas mych łez został już dawno wyczerpany. Uniosłem wzrok, wiedząc, że każdy w tym pomieszczeniu, patrzy w moją stronę. Nie odwzajemniłem ich spojrzeń, ani jednego. Nie chcąc widzieć w ich oczach, tej nieodgadnionej zagadki, co też jeden członek słynnego One Direction , robi zapłakany i skulony w kącie na podłodze miejskiego szpitala w Londynie.
-Dlaczego Ona? –na to pytanie prawdopodobnie, nie znajdę odpowiedzi, a pierścionek, który wciąż znajduje się w kieszeni mych spodni, już nigdy nie spotka godnej właścicielki.
Są takie dni, w których całe nasze życie blaknie jakby ktoś zabrał z niego kolory. Taki właśnie dzień nadszedł dla Liama Payna, który na zawsze stracił ukochaną.
Zayn
I znów któryś z chłopaków jest nie miły....
________________________________________
Przekręciła się lekko na prawy bok, ślamazarnie próbując przyzwyczaić oczy do wpadających promieni słonecznych. Wygrzebała jedną rękę z żelaznego uściska towarzysza, nie chcąc go zbudzić. Jednak nie wiedziała, że od kilku minut, wpatruję się w nią niczym w najcenniejsze dzieło sztuki. Odwróciła głowę w jego kierunku, od razu chowając ją w dłonie.
-Nie patrz tak na mnie. –oznajmiła niedosłyszalnie, jeszcze bardziej zagrzebując się w pościeli. Zaśmiał się dźwięcznie pod nosem, rozbawiony jej widokiem, próbując tym samym odkryć choć skrawek ciała dziewczyny.
-Lottie. –szepnął, zmniejszając dzielącą ich odległość. –Spójrz na mnie… -mruknął, na co dostała gęsiej skórki. Jego bliskość wywoływała u blondynki, nieustająca wariactwa wewnątrz jak i na zewnątrz organizmu.
-Wczorajszej nocy w ogóle się nie wstydziłaś.
Trafił w czuły punkt!
W jednej sekundzie oblała się rumieńcem, chowając się w jego silnych ramionach.
-Zayn przestań. –poprosiła, czując, że dłużej nie wytrzyma.
-W takim razie, spójrz na mnie. –powtórzył. Uniosła lekko głowę, patrząc w głęboką czerń jego tęczówek. Będąc niczym w transie przybliżyła się na tyle blisko, że stykali się czołami. Musnęła usta bruneta, jednocześnie przygryzając dolną wargę. Malik pogłębił pocałunek, przechylając jej drobne ciało na drugą stronę. Swe obie dłonie położył wzdłuż jej sylwetki, napierając jeszcze bardziej.
-Zayn widziałeś gdzieś … -odskoczyli od siebie niczym porażeni prądem.
-Lottie? –szepnął, niedowierzając. Zlustrował jej ubiór, poczynając od skąpych, męskich bokserek jak i zbyt dużej koszulki, które z pewnością nie były jej własnością.
-Co tu … -przerwał w połowie, uświadamiając sobie, co tak właściwie przed chwilą miało miejsce.
-Louis to nie tak jak myślisz. –zaczęła płaczliwym głosem, podchodząc do niego. Całe niedowierzanie, powoli przemieniało się w wściekłość, a nawet furię.
-Wyjdź stąd! –syknął, próbując zapanować nad drżeniem rąk. Nie chciał jej zrobić krzywdę, choć tak bardzo nie mógł się powstrzymać.
-Ale…
-Powiedziałeś coś! –wrzasnął, łapiąc ją za nadgarstki i wyciągając z pokoju.
-Puść ją. –szepnął spokojnie Zayn.
Nie wytrzymał…
Obrócił się, zadając pierwszy cios…
Tak bardzo ich nienawidził…
-Louis! –pisnęła pod nosem, chcąc pomóc zwijającemu się z bólu Malikowi. Nic sobie z tego nie robiąc, zamknął jej drzwi przed nosem. Wiedziała, że sama nie da sobie rady, więc czym prędzej zbiegła do kuchni, zastając tam resztę zespołu.
-Pomóżcie…on…ja… -zapanowanie nad własnymi łzami, nie wychodziło jej najlepiej.
-Co się dzieje? –lekko zdenerwowany zachowaniem blondynki Liam, potrząsnął jej ramionami.
-Oni się pozabijają… -szepnęła ponownie, wybuchając płaczem. Nie zwlekając ani sekundy dłużej Harry i Niall pobiegli na górę.
-Cii, wszystko będzie dobrze. –Payne jako jedyny zachował zimną krew, tuląc do siebie dygoczącą ze strachu dziewczynę.
-Liam pomóż! –krzyk Stylesa, nie wróżył nic dobrego.
To co zastali w pomieszczeniu, przeszło ich oczekiwania.
Krew, krew, więcej krwi.
Harry z Niallem trzymali Louisa, który pomimo rozciętego łuku brwiowego i najprawdopodobniej złamanego nosa, dalej pchał się do walki. Zayn wydawał się być mnie poturbowany na pierwszy rzut oka, jednak jego zakrwawione ubranie, mówiło same za siebie.
-Oszaleliście?! –tatuś zespołu wkroczył do akcji, a cały pokój ogarnęła głucha cisza.
-Tomlinson do reszty zgłupiałeś?! –syknął, podchodząc do niego.
-Nie wtrącaj się, należało mu się. –jego głos, pozostał bez zmian. Zimny, kompletnie wyprany z uczuć.
-Cokolwiek zrobił, na pewno można było rozegrać to zupełnie inaczej. –Liam jak zwykle pozostał najspokojniejszym.
-A to, że przeleciał moją młodszą siostrę, nic nie znaczy? –syknął, wyrywając się z uścisku chłopaków. Ostatni raz spojrzał z kpiną na Zayna, spluwając na niego.
-Od dzisiaj dla mnie nie istniejesz.
Wyminął Payne, trącając jego ramie. Nie zaszczycając blondynki nawet jednym spojrzeniem, pociągnął ją za nadgarstek do sypialni.
-Co robisz? –szepnęła, spoglądając jak wrzuca do torby podróżnej, jej osobiste rzeczy. Nie odpowiadając, kontynuował swoją czynność.
-Louis. –powtórzyła delikatnie.
-Zamknij się! –rzucił w kąt bagaż. –Zamknij się, po prostu się zamknij! Wracasz do domu! Teraz! Zaraz! –z każdym słowem, coraz bardziej wewnątrz jego ciała gotowała się niewidzialna siła.
-Ale…
-Skończyłem! –przerwał jej. –Za 10 minut widzę cię gotową na dole! –syknął, trzaskając drzwiami.
-Zayn, co ty tu robisz? –szepnęła zdziwiona. Nie odpowiadając, pocałował ją, niemal brutalnie.
-Wiesz, że to samobójstwo, prawda? –oderwała się od niego, dotykając posiniaczonego policzka.
-Nie dbam o to. –ponownie cmoknął jej usta, prowadząc do samochodu.
-Co ty robisz? –krzyknęła. –Przecież zaraz będzie tu Louis, on cię zabije. –lamentowała.
-Spokojnie, mamy czas, wsiadaj. –ponaglił ją, odpalając pojazd.
-Gdzie jedziemy? Zayn, co się dzieje? –delikatnie złapała jego dłoń.
-Wyjeżdżamy stąd. –widząc jej przerażoną minę, kontynuował. –Spokojnie, chłopcy wszystko przekażą twojemu bratu, musimy mu dać trochę czasu, rozumiesz? –kiwnęła niepewnie głową, spoglądając za okno.
-Dokąd?
-Jak najdalej stąd, najważniejsze, że razem. –uśmiechnął się szeroko, nachylając w jej stronę.
-Uważaj! –wrzasnęła, widząc jak zjeżdża na sąsiedni pas ruchu, prosto pod koła nadjeżdżającego autobusu.
Za późno…
WŁĄCZ PODKŁAD http://www.youtube.com/watch?v=5anLPw0Efmo&ob=av2e
-Zayn. –próbowała krzyknąć, jednak specyficzny zapach unoszący się w powietrzu, nie pozwalał jej na wiele. –Zayn! –pisnęła przerażona, otwierając oczy. Z pewnością samochód wylądował na dachu, co wywnioskowała po spadających na jej oczy, włosach.
-Spokojnie. –usłyszała obok, cichy głos.
-O boże! –zakryła twarz dłońmi, nie chcąc dłużej patrzeć na przygniecione nogi chłopaka.
-Cii, nie płacz. –mruknął cichutko, nie pozwalając sobie na chwilę słabości.
Nie teraz…
Nie przy niej…
-Widzisz zaraz nam pomogą, spokojnie. –wyszukał jej dłoni, delikatnie ją ściskając. Słysząc parkujące obok pogotowie, odetchnął z ulgą. Miał coraz poważniejsze kłopoty ze złapaniem oddechu, nie mówiąc o znużeniu jakie co chwila go dopadało.
-Słyszy nas pan? –obok niego pojawił się sanitariusz, klękając na jezdni. –Nie, proszę się nie ruszać. –oznajmił, widząc jak próbuję przekręcić głowę.
-Najpierw ona. –mruknął, krztusząc się zapachem benzyny.
-Zajmiemy się panem, potem wrócimy po dziewczynę. –już chciał wstać, gdy Malik złapał go za rękę. -Masz ją uratować, rozumiesz? –syknął, pomimo bólu.
-Ale…
-Ja nie mam szans na przeżycie, prawda? –szepnął tak, by Lottie niczego nie słyszała. Widząc przerażoną minę, znał odpowiedź. –Proszę. –dodał.
-Najpierw dziewczyna! –krzyknął do innych, przechodząc na drugą stronę.
-Co? Nie! Ratujcie jego! –wykrztusiła przez łzy, nie puszczając dłoni bruneta.
-Uspokój się, ja będę zaraz po tobie, rozumiesz?
-Nie, nie! –nic do niej nie docierało, chciała tylko uratować Zayna, o sobie nawet nie pomyślała.
-Lottie! Kocham cię, słyszysz?! –momentalnie przestała się wiercić, patrząc na jego pokrytą bólem twarz.
-Nie pozwolę ci umrzeć w taki sposób. Zestarzejesz się, będziesz mieć gromadkę dzieci, ale na pewno nie zginiesz!
-Nie rób mi tego, proszę. –ciche łkanie, przerywały jedynie rozmowy na zewnątrz.
-Wyciągamy! –krzyknął sanitariusz.
-Nieeee! –zagłębiła się bardziej w siedzeniu, co na nic się nie zdało. Jej osłabiony organizm od razu się poddał sile z jaką mężczyźni ją wyciągnęli.
-Teraz on! Ratujcie go! –wrzasnęła, ostatnimi siłami. Wszyscy głusi na te słowa, zaczęli się oddalać od samochodu. –Na co czekacie? –szepnęła, czując jak powieki stają się coraz cięższe.
-Uciekajcie!
Potem był tylko wybuch…
Płacz…
Ból…
Ciemność…
Lottie nigdy nie otrząsnęła się z tak wielkiej straty, aż do dnia, w którym postanowiła dołączyć do ukochanego. Bo przecież bez powietrza nie da się żyć, prawda?
A Louis?
Po kilku latach ból minął, wyrzuty sumienia połączone z poczuciem winy, nie zniknęły nigdy.
________________________________________
Przekręciła się lekko na prawy bok, ślamazarnie próbując przyzwyczaić oczy do wpadających promieni słonecznych. Wygrzebała jedną rękę z żelaznego uściska towarzysza, nie chcąc go zbudzić. Jednak nie wiedziała, że od kilku minut, wpatruję się w nią niczym w najcenniejsze dzieło sztuki. Odwróciła głowę w jego kierunku, od razu chowając ją w dłonie.
-Nie patrz tak na mnie. –oznajmiła niedosłyszalnie, jeszcze bardziej zagrzebując się w pościeli. Zaśmiał się dźwięcznie pod nosem, rozbawiony jej widokiem, próbując tym samym odkryć choć skrawek ciała dziewczyny.
-Lottie. –szepnął, zmniejszając dzielącą ich odległość. –Spójrz na mnie… -mruknął, na co dostała gęsiej skórki. Jego bliskość wywoływała u blondynki, nieustająca wariactwa wewnątrz jak i na zewnątrz organizmu.
-Wczorajszej nocy w ogóle się nie wstydziłaś.
Trafił w czuły punkt!
W jednej sekundzie oblała się rumieńcem, chowając się w jego silnych ramionach.
-Zayn przestań. –poprosiła, czując, że dłużej nie wytrzyma.
-W takim razie, spójrz na mnie. –powtórzył. Uniosła lekko głowę, patrząc w głęboką czerń jego tęczówek. Będąc niczym w transie przybliżyła się na tyle blisko, że stykali się czołami. Musnęła usta bruneta, jednocześnie przygryzając dolną wargę. Malik pogłębił pocałunek, przechylając jej drobne ciało na drugą stronę. Swe obie dłonie położył wzdłuż jej sylwetki, napierając jeszcze bardziej.
-Zayn widziałeś gdzieś … -odskoczyli od siebie niczym porażeni prądem.
-Lottie? –szepnął, niedowierzając. Zlustrował jej ubiór, poczynając od skąpych, męskich bokserek jak i zbyt dużej koszulki, które z pewnością nie były jej własnością.
-Co tu … -przerwał w połowie, uświadamiając sobie, co tak właściwie przed chwilą miało miejsce.
-Louis to nie tak jak myślisz. –zaczęła płaczliwym głosem, podchodząc do niego. Całe niedowierzanie, powoli przemieniało się w wściekłość, a nawet furię.
-Wyjdź stąd! –syknął, próbując zapanować nad drżeniem rąk. Nie chciał jej zrobić krzywdę, choć tak bardzo nie mógł się powstrzymać.
-Ale…
-Powiedziałeś coś! –wrzasnął, łapiąc ją za nadgarstki i wyciągając z pokoju.
-Puść ją. –szepnął spokojnie Zayn.
Nie wytrzymał…
Obrócił się, zadając pierwszy cios…
Tak bardzo ich nienawidził…
-Louis! –pisnęła pod nosem, chcąc pomóc zwijającemu się z bólu Malikowi. Nic sobie z tego nie robiąc, zamknął jej drzwi przed nosem. Wiedziała, że sama nie da sobie rady, więc czym prędzej zbiegła do kuchni, zastając tam resztę zespołu.
-Pomóżcie…on…ja… -zapanowanie nad własnymi łzami, nie wychodziło jej najlepiej.
-Co się dzieje? –lekko zdenerwowany zachowaniem blondynki Liam, potrząsnął jej ramionami.
-Oni się pozabijają… -szepnęła ponownie, wybuchając płaczem. Nie zwlekając ani sekundy dłużej Harry i Niall pobiegli na górę.
-Cii, wszystko będzie dobrze. –Payne jako jedyny zachował zimną krew, tuląc do siebie dygoczącą ze strachu dziewczynę.
-Liam pomóż! –krzyk Stylesa, nie wróżył nic dobrego.
To co zastali w pomieszczeniu, przeszło ich oczekiwania.
Krew, krew, więcej krwi.
Harry z Niallem trzymali Louisa, który pomimo rozciętego łuku brwiowego i najprawdopodobniej złamanego nosa, dalej pchał się do walki. Zayn wydawał się być mnie poturbowany na pierwszy rzut oka, jednak jego zakrwawione ubranie, mówiło same za siebie.
-Oszaleliście?! –tatuś zespołu wkroczył do akcji, a cały pokój ogarnęła głucha cisza.
-Tomlinson do reszty zgłupiałeś?! –syknął, podchodząc do niego.
-Nie wtrącaj się, należało mu się. –jego głos, pozostał bez zmian. Zimny, kompletnie wyprany z uczuć.
-Cokolwiek zrobił, na pewno można było rozegrać to zupełnie inaczej. –Liam jak zwykle pozostał najspokojniejszym.
-A to, że przeleciał moją młodszą siostrę, nic nie znaczy? –syknął, wyrywając się z uścisku chłopaków. Ostatni raz spojrzał z kpiną na Zayna, spluwając na niego.
-Od dzisiaj dla mnie nie istniejesz.
Wyminął Payne, trącając jego ramie. Nie zaszczycając blondynki nawet jednym spojrzeniem, pociągnął ją za nadgarstek do sypialni.
-Co robisz? –szepnęła, spoglądając jak wrzuca do torby podróżnej, jej osobiste rzeczy. Nie odpowiadając, kontynuował swoją czynność.
-Louis. –powtórzyła delikatnie.
-Zamknij się! –rzucił w kąt bagaż. –Zamknij się, po prostu się zamknij! Wracasz do domu! Teraz! Zaraz! –z każdym słowem, coraz bardziej wewnątrz jego ciała gotowała się niewidzialna siła.
-Ale…
-Skończyłem! –przerwał jej. –Za 10 minut widzę cię gotową na dole! –syknął, trzaskając drzwiami.
-Zayn, co ty tu robisz? –szepnęła zdziwiona. Nie odpowiadając, pocałował ją, niemal brutalnie.
-Wiesz, że to samobójstwo, prawda? –oderwała się od niego, dotykając posiniaczonego policzka.
-Nie dbam o to. –ponownie cmoknął jej usta, prowadząc do samochodu.
-Co ty robisz? –krzyknęła. –Przecież zaraz będzie tu Louis, on cię zabije. –lamentowała.
-Spokojnie, mamy czas, wsiadaj. –ponaglił ją, odpalając pojazd.
-Gdzie jedziemy? Zayn, co się dzieje? –delikatnie złapała jego dłoń.
-Wyjeżdżamy stąd. –widząc jej przerażoną minę, kontynuował. –Spokojnie, chłopcy wszystko przekażą twojemu bratu, musimy mu dać trochę czasu, rozumiesz? –kiwnęła niepewnie głową, spoglądając za okno.
-Dokąd?
-Jak najdalej stąd, najważniejsze, że razem. –uśmiechnął się szeroko, nachylając w jej stronę.
-Uważaj! –wrzasnęła, widząc jak zjeżdża na sąsiedni pas ruchu, prosto pod koła nadjeżdżającego autobusu.
Za późno…
WŁĄCZ PODKŁAD http://www.youtube.com/watch?v=5anLPw0Efmo&ob=av2e
-Zayn. –próbowała krzyknąć, jednak specyficzny zapach unoszący się w powietrzu, nie pozwalał jej na wiele. –Zayn! –pisnęła przerażona, otwierając oczy. Z pewnością samochód wylądował na dachu, co wywnioskowała po spadających na jej oczy, włosach.
-Spokojnie. –usłyszała obok, cichy głos.
-O boże! –zakryła twarz dłońmi, nie chcąc dłużej patrzeć na przygniecione nogi chłopaka.
-Cii, nie płacz. –mruknął cichutko, nie pozwalając sobie na chwilę słabości.
Nie teraz…
Nie przy niej…
-Widzisz zaraz nam pomogą, spokojnie. –wyszukał jej dłoni, delikatnie ją ściskając. Słysząc parkujące obok pogotowie, odetchnął z ulgą. Miał coraz poważniejsze kłopoty ze złapaniem oddechu, nie mówiąc o znużeniu jakie co chwila go dopadało.
-Słyszy nas pan? –obok niego pojawił się sanitariusz, klękając na jezdni. –Nie, proszę się nie ruszać. –oznajmił, widząc jak próbuję przekręcić głowę.
-Najpierw ona. –mruknął, krztusząc się zapachem benzyny.
-Zajmiemy się panem, potem wrócimy po dziewczynę. –już chciał wstać, gdy Malik złapał go za rękę. -Masz ją uratować, rozumiesz? –syknął, pomimo bólu.
-Ale…
-Ja nie mam szans na przeżycie, prawda? –szepnął tak, by Lottie niczego nie słyszała. Widząc przerażoną minę, znał odpowiedź. –Proszę. –dodał.
-Najpierw dziewczyna! –krzyknął do innych, przechodząc na drugą stronę.
-Co? Nie! Ratujcie jego! –wykrztusiła przez łzy, nie puszczając dłoni bruneta.
-Uspokój się, ja będę zaraz po tobie, rozumiesz?
-Nie, nie! –nic do niej nie docierało, chciała tylko uratować Zayna, o sobie nawet nie pomyślała.
-Lottie! Kocham cię, słyszysz?! –momentalnie przestała się wiercić, patrząc na jego pokrytą bólem twarz.
-Nie pozwolę ci umrzeć w taki sposób. Zestarzejesz się, będziesz mieć gromadkę dzieci, ale na pewno nie zginiesz!
-Nie rób mi tego, proszę. –ciche łkanie, przerywały jedynie rozmowy na zewnątrz.
-Wyciągamy! –krzyknął sanitariusz.
-Nieeee! –zagłębiła się bardziej w siedzeniu, co na nic się nie zdało. Jej osłabiony organizm od razu się poddał sile z jaką mężczyźni ją wyciągnęli.
-Teraz on! Ratujcie go! –wrzasnęła, ostatnimi siłami. Wszyscy głusi na te słowa, zaczęli się oddalać od samochodu. –Na co czekacie? –szepnęła, czując jak powieki stają się coraz cięższe.
-Uciekajcie!
Potem był tylko wybuch…
Płacz…
Ból…
Ciemność…
Lottie nigdy nie otrząsnęła się z tak wielkiej straty, aż do dnia, w którym postanowiła dołączyć do ukochanego. Bo przecież bez powietrza nie da się żyć, prawda?
A Louis?
Po kilku latach ból minął, wyrzuty sumienia połączone z poczuciem winy, nie zniknęły nigdy.
Subskrybuj:
Posty (Atom)